sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 21

*Retrospekcja*

- Hej Harry – przywitałam się z chłopakiem krótkim pocałunkiem.
- Cześć – chłopak oderwał się ode mnie i popatrzył na mnie chłodnym wzrokiem. Było w nim coś dziwnego... był inny. Jakby pozbawiony uczuć? Zdenerwowany? Tylko czemu?
- Co się stało, kochanie? – spytałam gładząc jego policzki dłońmi i wpatrując się w niego z niezrozumieniem. – Harry, wiesz przecież, że możesz mi wszystko powiedzieć – chłopak zacisnął szczękę, przymykając oczy i łapiąc moje nadgarstki w żelaznym uścisku. Odsunął je od swojej twarzy, ale nie puścił. Skrzywiłam się z bólu. – Harry, co się dzieje? Puść mnie! To boli! – jęknęłam próbując wyrwać się z jego uścisku. 
- Zamknij się! - chłopak warknął zdenerwowany i nie puszczając mnie, pociągnął za sobą. Czułam jak serce niemiłosiernie szybko i boleśnie bije w mojej klatce piersiowej. Za nic nie mogłam pojąc tego, co właściwie się dzieje... Wyszliśmy na zewnątrz. Chłopak siłą wepchnął mnie do samochodu i sam zajął miejsce kierowcy. 
- Harry, co się dzi... - brunet nie dał mi dokończyć, tylko złapał boleśnie mój podbródek przybliżając się do mnie.
- Ani słowa, zrozumiano? Jeśli piśniesz cokolwiek, to będzie tylko gorzej, obiecuję. - syknął mi w twarz i popchnął mnie z powrotem na siedzenie. Sam odpalił silnik i zaczął jechać w nieznanym mi kierunku. 
Czułam jak moje ciało trzęsie się ze strachu. Zaczęłam rozważać jakąkolwiek drogę ucieczki. Może jeśli powiem mu, że jest mi niedobrze, to zjedziemy na stację benzynową i wykorzystując to, pobiegnę poprosić o pomoc? Kogo ja oszukuję... na tym zadupiu nie ma żadnej stacji benzynowej. Popatrzyłam na klamkę od drzwi z mojej strony. Chłopak momentalnie to zauważył.
- Nie robiłbym tego. Zresztą i tak Ci to nic nie da, bo na te drzwi założona jest specjalna blokada, dzięki której można je otworzyć tylko z tamtej strony - prychnął zadowolony pod nosem i skręcił samochód pod jakiś stary, opuszczony dom. "Jak Boga kocham, zaraz tego wszystkiego nie wytrzymam!" Harry zaparkował i wysiadł z samochodu, podchodząc od mojej strony. Otworzył moje drzwi i czekał aż wyjdę. Nie ruszyłam się ani o milimetr. Siedziałam uparcie wpatrzona w jakiś punkt przede mną i nie reagowałam na jego osobę.
- Wyłaź - syknął zirytowany i gdy nadal nie reagowałam, chwycił mnie za ramię i szarpnął, wyciągając tym samym z samochodu. Próbowałam mu się wyszarpać, ale nie dałam rady. On dzięki temu tylko zacieśnił swoje ręce na moim ramieniu, żebym mu nie uciekła. Pociągnął mnie w stronę opuszczonego budynku i weszliśmy na górę. Byłam coraz bardziej przerażona tym co się dzieje. Czułam jak moje oczy robią się wilgotne pod wpływem łez, powoli zaczynających spływać po moich policzkach. Nie wiedziałam nawet czego mogę się spodziewać. Weszliśmy do jednego z pokoi. Chłopak pchnął mnie na materac a sam zaczął odpinając pasek swoich spodni. 
- To będzie szybkie kotku, ale nie obiecuje, że będzie bezbolesne - obrzydliwy uśmiech zagościł na jego twarzy a wszystkie mięśnie w moim ciele spięły się, powodując, że nie mogłam się ruszyć. "Anne. To jest twoja ostatnia szansa!" dopingowałam się w myślach. Wstałam i próbowałam wybiec z pomieszczenia. Na marne. Harry był szybszy i złapał mnie jeszcze przed drzwiami. 
- Co ty sobie wyobrażasz, dziwko?! Że mi uciekniesz? O niee... tak nie będzie syknął i ponownie wylądowałam na materacu. - Widzę, że jesteś niegrzeczną dziewczynką... lubię takie - uśmiechnął się cynicznie - Będzie jeszcze fajniej - powiedział jakby sam do siebie i wyciągnął ze szlufek swoich spodni skórzany pasek. - Ciekawe jak z tym sobie poradzisz - chwycił moje nadgarstki i związał je paskiem. Usiadł na mnie okrakiem i zaczął agresywnie mnie całować i rozbierać. "Boże proszę..." jęknęłam w myślach. Chciałam krzyczeć, ale wiedziałam, że i tak mnie nikt nie usłyszy, a dla mnie będzie gorzej. Chciałam, żeby to był tylko zły sen... tak cholernie chciałam. Ale nie był. To była brutalna rzeczywistość...

*

Lekarka wypisała mnie już w tym samym dniu wieczorem. Byłam przez chwilę u Anne, ale dziewczyna spała po silnych lekach, które jej dali. Nadal była nieźle wykończona po tym, co zrobił jej Harry. Nie mogłam pomieścić tego w głowie... wiedziałam, że Harry nie był ani trochę prawdziwy ani normalny w tym ‘związku’, ale żeby posunął się aż do czegoś takiego? Nie... po prostu nie mogę sobie tego wyobrazić. „Albo po prostu nie chcę”

Wróciłam do domu. Tak właściwie to Zayn mnie odwiózł. Proponowałam mu, żeby został, ale powiedział, że musi jeszcze coś załatwić. Sięgnęłam po klucze od bocznych drzwi i przekręcając klucz w zamku, weszłam do środka.

W całym pomieszczeniu panował mrok. Na zewnątrz było już całkowicie ciemno, a w środku jedynym oświetleniem była mała lampka świecąca się w holu. Weszłam ostrożnie po schodach, żeby nie wydawać jakiś niepotrzebnych dźwięków. Lepiej, żeby Mark nie wiedział, że dopiero teraz wróciłam do domu...

Miałam przekroczyć ostatni próg, kiedy usłyszałam jakieś głosy. Cicha rozmowa, którą prowadziło dwóch mężczyzn. Jeden z tych głosów poznawałam doskonale. Należał do Marka. Jednak drugiego nie byłam do końca pewna. Wychyliłam się zza rogu, tak, żeby nikt mnie nie zauważył i przyjrzałam się im. Harry. Gdy go zobaczyłam, miałam szczerą ochotę, żeby tam podejść i mu coś zrobić. Odkąd próbował się do mnie dobrać i zrobił to Anne, był u mnie na mojej najczarniejszej liście z możliwych, zaraz po Marku.

Mówili coś do siebie i ku mojemu zdziwieniu, nie mówili tego tak cicho, że nic nie słyszałam... wręcz przeciwnie. Słyszałam wszystko. Schowałam się z powrotem za ścianą i zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie.

- Ją się nie trzeba już przejmować... leży w szpitalu.

- Teraz tylko trzeba zająć się Veronicą. Mogę w tym wypadku również na Ciebie liczyć?

- Mam się wziąć za twoją córkę? Z wielką chęcią... już kiedyś próbowałem, ale mi się wymknęła. Podoba mi się ten jej wredny charakterek – dokończył a ja zassałam powietrze, czując jak powoli zaczyna mi go brakować. „Boże... musisz stąd wiać, Ronnie!”

- Dobrze, bierz sobie ją jak chcesz. Przyda jej się trochę dyscypliny. Ale jej nie skatuj zanadto. Trzeba potem to jakoś zatuszować, żeby poprowadzić trop dochodzenia na tego młodego... jak mu jest... Tomlinsona! Pamiętaj. Musimy mieć wszystko pod kontrolą, żeby zajęli się tym, a nie deptali mi po piętach w sprawie Richarda.

- Da się załatwić szefie – Harry dokończył i słyszałam jak powoli odchodzi. „Cholera!” Właśnie zmierza w moim kierunku a ja stoję jak ta głupia i nie wiem co zrobić. Obejrzałam się gwałtowanie na wszystkie strony i szybko wbiegłam za długą, aż do ziemi zasłonę, na pół-piętrowej okiennicy. Słyszałam, jak jest coraz bliżej. Wstrzymałam oddech. Przeszedł... uff... mieć takie szczęście, to aż niespotykane.

Wyszłam z kryjówki i wbiegłam po schodach na górę. Natknęłam się na coś, a raczej na kogoś. Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam chłodną twarz Marka.

- Co robisz tu o tej porze? – spytał zirytowanym i równie chłodnym głosem.

- To nie jest twoja sprawa – warknęłam. – Odkąd Cię to interesuje?!

- Odkąd wiesz o tym, że jesteś moją córką i masz się mnie słuchać! – krzyknął tak głośno, że jego głos odbił się echem od ścian.

- To nadal udawaj tą troskę, a ja nadal nie będę Ci się z niczego tłumaczyć. I wypchaj się tym stwierdzeniem, że jesteś moim ojcem, bo posiadałam tylko jednego. I właśnie przez Ciebie leży kilka metrów pod ziemią. Martwy – syknęłam mu prosto w twarz i jak nic, odwróciłam się i udałam do swojego pokoju.

Wpadłam do pomieszczenia jak huragan. Wyciągnęłam z szafy dużą torbę i schowałam w niej najpotrzebniejsze rzeczy. Sorry, ale jeśli Mark myśli, że ja tu zostanę pisząc się na własną tragedię lub nawet śmierć, to przepraszam, ale nie. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i napisałam szybko sms’a do Zayna, żeby po mnie przyjechał. Wyciągnęłam z szuflady jakąś kartkę i długopis i napisałam do mamy wiadomość.

Wyjechałam na jakiś czas. Proszę, nie szukaj mnie. Jestem bezpieczna.
                                                                                                                            V.

Zawiesiłam torbę na ramieniu i wyszłam cicho z pokoju. Rozglądnęłam się na boki i upewniwszy się, że teren jest czysty, poszłam pod pokój mamy. Nacisnęłam delikatnie klamkę i weszłam do środka. Mama spała. Jedyne co było słychać w pokoju, to jej spokojny oddech. Podeszłam do stolika nocnego i położyłam na nim kartkę. Uśmiechnęłam się na widok rodzicielki i pocałowałam ją delikatnie w czoło.

- Kocham Cię mamo – szepnęłam i jeszcze raz patrząc na nią wyszłam z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi. Zeszłam na dół i wyszłam tylnymi drzwiami. Poszłam jedną ze ścieżek, przez ogród i dostałam się do mojego tajnego przejścia, którym zawsze wymykałam się za młodu z pałacu prezydenckiego. O tej porze brama jest już na pewno zamknięta i najprawdopodobniej ktoś z ochrony jej pilnuje. Lepiej nie ryzykować...

Przeszłam przez zarośla, które lekko mówiąc, trochę poharatały moją skórę i nie dziwiłabym się, gdyby w moich włosach znajdowało się kilka liści. Doszłam do dziury w ogrodzeniu. Cóż... ostatnio, jak z niej korzystałam, byłam trochę mniejsza... zaczęłam się przez nią przeciskać i syknęłam pod nosem, kiedy małe pręciki, które nie były obcięte, przejechały po mojej skórze na ręce i w kilku innych miejscach, zostawiając szczypiące przecięcia. Trudno. Trzeba iść dalej.

Gdy w końcu udało mi się wyjść, chwyciłam torbę i pobiegłam do miejsca w które zwykle przyjeżdżał po mnie Zayn. Stał tam. Opierał się nonszalancko o maskę czarnego samochodu. Ubrany był w czarne spodnie, białą koszulkę, opinającą jego klatkę piersiową i czarną skórzaną kurtkę. Chyba nie skłamałabym, mówiąc, że wyglądał naprawdę gorąco.

- Hej kotku, co się stało? – nic mu nie odpowiedziałam, tylko podeszłam do niego i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Chyba miałam dość wrażeń na dziś. Wdychając tak dobrze znany mi zapach, trochę się uspokoiłam.

- Proszę, weź mnie stąd – szepnęłam i poczułam jak chłopak powoli odsuwa się ode mnie i otwiera drzwi od strony pasażera.

- Wskakuj – uśmiechnął się. – I załóż to – ściągnął z siebie skórzaną kurtkę i mi ją podał. To było miłe z jego strony, bo cóż... nie okłamując się, na zewnątrz było trochę zimno, a ja byłam w samym podkoszulku.

*

Dojechaliśmy do jego domu. Teoretycznie byłam tam kilka razy, ale praktycznie, poza tym, gdzie znajduje się jego pokój, salon, kuchnia i łazienka, nie wiedziałam o tym domu nic. A z pewnością, swoją wielkością nie przypominał takiego, w którym znajdowałyby się tylko cztery pomieszczenia...

Weszliśmy na górę. Rozpakowałam z torby kilka potrzebnych rzeczy i powiadamiając o tym Zayna, poszłam się wykąpać. Puściłam wodę do wanny i ściągnęłam ubrania. Podeszłam do lustra i zaczęłam oglądać szramy po moim dzisiejszym przechodzeniu, przez dziurę w ogrodzeniu. Cóż... wyglądały trochę gorzej niż myślałam, ale nie było tragedii. Poza kilkoma na przedramionach, i ramionach, były też na plecach, te najgorsze i najbardziej widoczne. „Pewnie musiała mi się podwinąć koszulka...”  - Ze mnie to zawsze jest taka sierota i kaleka – westchnęłam pod nosem oglądając przecięcia.

Zakręciłam wodę i weszłam powoli do przyjemnie gorącej wody. Obtarcia skóry i małe ranki na początku nieźle szczypały, w zetknięciu z wodą, ale po chwili przestały i mogłam się relaksować w ciepłej wodzie, pachnącej jakimś olejkiem do kąpieli z dużą ilością piany. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

- Proszę – krzyknęłam i drewniane drzwi powoli się otworzyły. Do łazienki wszedł Zayn z parującym kubkiem, który mi podał. – Co to jest? – spytałam odbierając od niego naczynie.

- Gorąca czekolada – chłopak nieśmiało się uśmiechnął. Wziął stołek, stojący pod umywalką i usiadł na nim.

- Jesteś pewien, że się nie otruję? – spytałam unosząc brew do góry. – Z tego co ostatnio pamiętam, to nie potrafiłeś nic ugotować...

- Zrobienie gorącej czekolady i dobrej kawy, to chyba jedyne rzeczy, które perfekcyjnie mi wychodzą w kuchni... jeżeli nie jedyne, które umiem w niej zrobić, nie wysadzając czegoś, lub nie spalając garnków – wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w szerokim uśmiechu i założył ręce na piersi. Zaśmiałam się cicho i upiłam łyk napoju. Hmm... co by nie powiedzieć o jego umiejętnościach, to czekolada faktycznie była pyszna. – A teraz lepiej opowiadaj, co się stało?

- Umm... nic. Co się miało stać? – spytałam nerwowo przygryzając wargę.

- Chcesz mi powiedzieć, że tak zupełnie przypadkiem, prosisz w środku nocy, żebym po ciebie przyjechał i cię stamtąd wziął? Jakoś mi się w to nie chce wierzyć...

- Nie... – westchnęłam cicho, spuszczając głowę.

- Więc? Powiesz mi, o co tak naprawdę chodzi?

- Dobrze, ale obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego – popatrzyłam na niego, czekając, aż mi to obieca. Nie chciałam, żeby pod wpływem emocji chciał coś takiego nie daj Boże załatwiać, czy dorwać Harrego, lub Marka... to mogłoby się tylko źle skończyć.

Opowiedziałam chłopakowi wszystko co usłyszałam. Był nieźle wkurwiony, ale na szczęście, kiedy zaczął się nakręcać na cokolwiek, przypomniałam mu o złożonej przez niego obietnicy.

- Dobrze. Ale pamiętaj. Jeśli ten gnój kiedykolwiek cię choćby tknie, to go tak zmasakruje, że własna matka go nie pozna. – syknął zaciskając ręce w pięści i chodząc w kółko po łazience.

- Zayn... boję się o Louisa... Mark jakkolwiek, chce odsunąć od siebie podejrzenia. Nie cofnie się przed niczym, żeby wybuchła jakakolwiek inna afera w pobliżu i żeby przestali wokół niego węszyć. Co jeśli... – pod sam koniec głos mi się załamał, i zaczęłam sobie znów wyobrażać najgorsze. Przez ostatnie miesiące nauczyłam się jednego. Ten człowiek jest zdolny do dosłownie wszystkiego.

- Ronnie, wszystko będzie w porządku – chłopak kucnął przy wannie. – Jutro pojedziemy do Louisa i coś wymyślimy. A teraz kończ już tą kąpiel i chodź spać, dobrze? – spytał patrząc na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Pokiwałam twierdząco głową a chłopak uśmiechnął się i wstał. Wziął pusty kubek po gorącej czekoladzie i wyszedł z łazienki zostawiając mnie samą ze swoimi myślami.

Wyszłam z wanny i owinęłam się dużym ręcznikiem. Umyłam zęby, rozczesałam włosy i poszłam do pokoju. Zayn leżał na łóżku w samych spodenkach a ja zastanawiałam się, za jakie grzechy ja muszę to oglądać? Czy on robi to specjalnie?!

- Umm.. nie jest Ci zimno? – spytałam niepewnie, podchodząc do szafy i szukając w torbie czegoś wygodnego do spania.

- Nie... jest okej – rozbawiony głos chłopaka upewnił mnie w przekonaniu, że domyśla się, czemu o to pytam. – A co? – spytał niewinnie.

- Nic – westchnęłam i wyciągnęłam z szafy króciutkie, czarne, materiałowe szorty, ledwo zasłaniające moje pośladki i niebieską bokserkę. Poszłam znów do łazienki i szybko się w nie przebrałam. Wróciłam do pokoju. Zayn nadal leżał w tej samej pozycji, tylko tym razem, nie robił niczego na komórce, tylko przyglądał się mojej osobie.

- Wow... skarbie. Wyglądasz w tym lepiej, niż w samym ręczniku – zagwizdał nie spuszczając ze mnie wzroku. Podeszłam do łóżka i usiadłam mu na nogach, obejmując rękami jego szyję. Chłopak położył dłonie na moich plecach. Przeszedł mnie bolesny dreszcz w miejscu, gdzie miałam poprzecinaną skórę. Syknęłam cicho z bólu i skrzywiłam się w grymasie.

- Co się stało? – spytał trochę spanikowany chłopak i momentalnie oderwał z tamtego miejsca ręce. – Odwróć się – nakazał a ja wykonałam jego polecenie i usiadłam tyłem do niego. Chłopak podniósł moją koszulkę i zaczął przyglądać się ranom. Przytrzymałam bluzkę na wysokości moich piersi i skrzywiłam się lekko, kiedy przejechał delikatnie po rozcięciach na skórze.

- Skąd Ty to masz? – spytał.

- Mały wpadek przy pracy. Jak uciekałam z domu, to trochę się poharatałam przechodząc przez krzaki i przejście w ogrodzeniu. Nic wielkiego... kilka zadrapań – wzruszyłam ramionami.

- Czemu mi nie powiedziałaś, przecież można było to posmarować maścią przyśpieszającą gojenie... – westchnął i wstał z łóżka, kierując się do łazienki. – Poczekaj tu chwilę. – powiedział i po chwili wrócił z jakąś tubką i posmarował mi jej zawartością kawałek pleców. – Masz gdzieś jeszcze jakieś? – spytał  a ja założyłam spowrotem koszulkę i odwróciłam się do niego. Pokazałam mu kilka zadrapań na przedramionach, które również posmarował. Uśmiechnął się do mnie i odłożył tubkę na stolik nocny. Popatrzył na mój brzuch i pokiwał z niedowierzaniem głową – Patrz jaka ta twoja mama jest czasem nieodpowiedzialna...

- Ja wcale nie jestem nieodpowiedzialna! – wystawiłam mu język. – Roztrzepana, i szalona, owszem. Ale nie nieodpowiedzialna. – fuknęłam udając obrażenie i położyłam się na łóżku. Chłopak zawisł nade mną z twarzą kilka centymetrów od mojej.

- Nie obrażaj się kotku - powiedział patrząc się raz w moje oczy a raz na moje usta.

- Czemu miałabym tego nie zrobić? – spytałam unosząc pytająco brew.

- Mam Cię zacząć przekonywać, dlaczego? – spytał rozbawiony.

- Po prostu mnie pocałuj, idioto – przewróciłam oczami i poczułam jak chłopak zachłannie wpija się w moje usta. Położyłam dłoń na jego karku, wplątując palce w miękkie włosy.

- To do Ciebie przemawia?

- Hmm... czy ja wiem... nic nadzwyczajnego – westchnęłam pod nosem.

- Tak? To teraz zobaczymy! – mruknął ponętnie.



Od Autorki: Przepraszam, przepraszam, przepraszam... nie wiem ile mam przepraszać za tą moją zwłokę. Wena ostatnio mnie opuściła i mam 'pisarskiego doła'. Miejmy nadzieję, że teraz już odpuści i nie bedziecie musieli czekać tyle czasu na rozdział. Xx.

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 20

Obudziłam się leżąc w szpitalnym łóżku z cholernie bolącą głową. Lekarka, która wcześniej zajmowała się Anne, teraz stała obok mojego łóżka i podpinała mi kroplówkę z glukozą. Zayn siedział na krześle obok mojego łóżka zmartwiony i czekał na jakieś wyjaśnienia.

- Widzę, że już się pani obudziła, pani Veronico – lekarka przyjaźnie się uśmiechnęła – To dobrze. Proszę mi powiedzieć, kiedy ostatnio pani coś jadła?

- Umm... wczoraj popołudniu? Jakoś tak... – powiedziałam jeszcze trochę słabym głosem. – Czemu tak bardzo boli mnie głowa? – spytałam masując pulsujące skronie.

- Gdy straciła pani przytomność, uderzyła się pani głową o posadzkę. Zaraz cos z tym zrobimy – wzięła do rąk kartę i zaczęła na niej coś zapisywać. – A co do reszty, to nie wolno pani tak lekceważyć pani stanu. Powinna pani spożywać regularne, pełnowartościowe posiłki.

Popatrzyłam się kątem oka na Zayna, który ze zmarszczonymi brwiami i niezrozumiałym wyrazem twarzy patrzył się na lekarkę – Jakim stanem? – spytał wywołując w mojej klatce atak palpitacji serca.

- Ciąży oczywiście. Nie wolno zachowywać się tak bezmyślnie w stosunku do prawidłowego prowadzenia się, będąc w stanie pani narzeczonej – lekarka się uśmiechnęła przyjaźnie i odwieszając kartę na barierkę w nogach łóżka, wyszła z pomieszczenia. Miałam ochotę w tym momencie po prostu udusić ją gołymi rękami. Popatrzyłam niepewnym wzrokiem na Zayna, ale jego twarz nie pokazywała nic poza złością. Zaciśnięta szczęka, przymknięte oczy i przyśpieszony oddech. „Cholera...”

- Czy to prawda? – spytał chłodnym głosem, nawet na mnie nie patrząc. Wpatrywał się w jeden punkt przed sobą, jakby mnie w tym pomieszczeniu nie było. – Pytałem czy to prawda! – warknął nagle, powodując, że podskoczyłam z przestraszenia na łóżku. Moje oczy zaszły łzami i niepewnie kiwnęłam głową. Na ten ułamek sekundy spojrzał na mnie, a potem wyszedł z sali głośno trzaskając drzwiami. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i rozpłakałam jak dziecko.

*

Wyszedłem z sali zatrzaskując za sobą drzwi. Miałem wyjść ze szpitala, ale skierowałem się najpierw do łazienki. Oparłem się o kafelki, zjechałem po nich i ukryłem twarz w dłoniach.
„Czemu mi nie powiedziała?” nie mogła usprawiedliwić się tym, że była w niewiedzy, bo ona doskonale wiedziała o tym, że jest w ciąży... To co mówiła do niej lekarka wcale jej nie zdziwiło. Miałem ochotę wyżyć się na czymś. Wstałem i moja pięść wylądowała na ścianie. Jej się nic nie stało, a ja poczułem promieniujący ból w dłoni.

Z moich ust wyrwała się wiązanka przekleństw. „Nie powiedziała Ci...” w mojej głowie rozległo się echo. Tylko czemu? Czemu mi do jasnej cholery nie powiedziała?!

Postanowiłem wyjść ze szpitala. Muszę ochłonąć. Pozbierać myśli, zanim zrobię coś głupiego. Poszedłem długim korytarzem przed siebie. Mój wzrok przykuła jedna osoba. Wysoki chłopak z kasztanowymi włosami.

- Zayn? – zatrzymał się w pół kroku, bacznie mi przyglądając – Nie powinieneś być teraz z Veronicą?

- Nie twój zasrany interes – warknąłem i już miałem iść, ale jeszcze na chwilę się zatrzymałem. – Ty o wszystkim wiedziałeś... ona Tobie powiedziała... – syknąłem pod nosem kręcąc z niedowierzaniem głową.

- To o to Ci chodzi? Powiedziała Ci o ciąży? – na jego twarzy malowało się zaskoczenie, a ja tylko prychnąłem pod nosem i ruszyłem w kierunku wyjścia „Wiedział...”  - Zaraz stój - chłopak podbiegł do mnie i złapał mnie za ramie, zatrzymując. – Tak, wiedziałem. Veronica mi o wszystkim powiedziała... ale zrozum. Ona się bała...

- Czego miała się bać? – prychnąłem pod nosem. Przecież gdyby mi powiedziała, to może nawet nie byłoby tak źle... byłbym zaskoczony, ale w końcu bym się ucieszył... Ona nosi moje dziecko.

- Właśnie tego – chłopak powiedział pewnym głosem i wskazał na mnie.

- Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi i z zaciekawieniem się mu przyglądałem.

- Bała się tego, że jak Ci powie, to ją zostawisz. Co właściwie teraz robisz... – ten chłopak był strasznie pewny siebie, co działało mi na nerwy... ale chyba miał rację. „Niestety...” – Przepuszczasz szansę posiadania prawdziwie kochającej Cię dziewczyny, która nosi Twoje dziecko. Przemyśl to stary i nie bądź głupi – poklepał mnie po plecach i poszedł  z powrotem do szpitala.

Tylko czemu to jest takie trudne?

*

Usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojej sali. Odwróciłam się i zobaczyłam delikatnie uśmiechniętą twarz Louisa. „To nie był szczery uśmiech...”  

- Cześć, mała – przysiadł się na krześle stojącym obok mojego łóżka.

- Hej – szepnęłam starając się nie dać po sobie poznać, co dzieje się wewnątrz mnie.

- Powiem Ci, że nie wyglądasz najlepiej... – westchnął zmartwiony. – Co się dzieje, Ronnie?

- Nic... – spuściłam głowę i popatrzyłam na moje dłonie – Po prostu głowa mnie boli...

- Na pewno? – chłopak uniósł brwi w pytającym geście i popatrzył na mnie. – Jakoś nie kupuję tej historii... Mogę Ci jakoś pomóc? – spytał.

- Jeśli potrafisz sprawić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, że wszystkie moje problemy znikną, to tak. – szepnęłam i poczułam jak łzy znów napływają do moich oczu.

- Ej, mała... proszę Cię, nie płacz – chłopak wstał i mnie przytulił. Położyłam głowę na jego ramieniu i po prostu płakałam. – Wszystko będzie dobrze... jesteś chyba najsilniejszą dziewczyną jaką znam. Choćby nie wiem co się działo, to i tak wiem, że sobie poradzisz. A poza tym, nie jesteś sama – odsunęłam się od niego i zobaczyłam jego piękny uśmiech.

- Dziękuję – wtuliłam się w niego ponownie. – Dziękuję, że jesteś – szepnęłam i wzięłam głęboki wdech, upajając się jego zapachem. Pachniał pięknie... tak Louisowo. Miałam wielkie szczęście, mając takiego przyjaciela.

*

Siedzieliśmy z Louisem i wygłupialiśmy się. Nie wiem, jak ten chłopak to robił, ale przy nim zapomniałam o wszystkich smutkach. „Do czasu...”

- Veronica, to wcale nie jest śmieszne – chłopak zrobił naburmuszoną minę i założył ręce na klatce piersiowej. Nie mogłam powstrzymać kolejnego wybuchu śmiechu, patrząc na jego czerwoną ze złości twarz „Albo z zażenowania...”

- Błagam... opowiadasz mi śmieszne historie ze swojego życia, jak tą z basenem i myślisz, że nie będę się śmiać? – prychnęłam starając się chociaż trochę opanować śmiech – Sorry, Lou, ale nie każdy podczas nauki pływania, nie dość, że wpada do wody przez poślizgnięcie, to jeszcze gubi kąpielówki – skończyłam i znów wybuchłam śmiechem. Boże... to musiało wyglądać komicznie.

- Pomyśl co czułem, przy tych wszystkich dziewczynkach ze szkółki. Do dzisiaj czuję ich wzrok na sobie... ugh... – wzdrygnął się, jakby otrzepując wszystkie wspomnienia.

- Błagam. Ja bym chyba umarła ze śmiechu...

- Jak zaraz nie przestaniesz się śmiać, to faktycznie Ci to grozi – Lou pokiwał głową z niedowierzaniem patrząc na mnie, zwijającą się ze śmiechu na szpitalnym łóżku. – Lepiej przestań, bo zaraz tu wparuje jakaś pielęgniarka i po odgłosach będzie się zastanawiać, czy przypadkiem Cię tu nie zabijam – powiedział rozbawionym głosem.

- W sumie, to tak jakby mnie zabijasz, bo przez Ciebie nie mogę przestać się śmiać – powiedziałam wachlując sobie ręką przed twarzą i starając się równomiernie oddychać.

- Dobrze, że opowiedziałem Ci tylko te historie, bo gdybym opowiedział te lepsze, to chyba faktycznie wynieśliby Cię w czarnym worku, a pielęgniarka by mnie podała do sądu, za spowodowanie śmierci pacjentki...

- Są lepsze? Musisz mi je kiedyś opowiedzieć! – wyszczerzyłam się do niego.

- Tak... koniecznie – prychnął po czym się zaśmiał. – Ty nie powinnaś przypadkiem odpoczywać?

- Nawet nie wiesz jak teraz odpoczywam od wszystkich problemów... – westchnęłam. – A tak w ogóle, to co się tak przejmujesz moim odpoczynkiem. Przecież nie jestem zmęczona...

- Ty może nie, ale Twój dzidziuś może tak? A poza tym, jestem w końcu Twoim narzeczonym, muszę o Ciebie dbać! – mrugnął oczkiem.

- Och, mój ukochany narzeczony! Co ja bym bez Ciebie zrobiła? – spytałam teatralnym głosem łapiąc się za pierś – A tak na serio, to nie jestem zmęczona i wcale nie chce mi się spać... Tego, czego najbardziej pragnę, to wrócić do domu i wiedzieć, że z Anne jest wszystko w porządku – uśmiechnęłam się smutno na myśl o sytuacji przyjaciółki.

- Jak chcesz, to mogę się tam przejść i czegoś dowiedzieć – Lou uśmiechnął się przyjaźnie.

- Jejku... nie wiem, jak Ci dziękować...

- Nie ma za co... jeszcze nic nie zrobiłem – chłopak wystawił mi język – Uwaga, uwaga... pojedynczy oddział zwiadowczy, Tomlinson, rusza do akcji – chłopak zaczął się skradać do drzwi jak prawdziwy szpieg z udawaną spluwą zrobioną z palców i wyszedł z pomieszczenia, znów mnie rozbawiając. „I jak tu nie uwielbiać, tego głupka?” pokiwałam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się pod nosem. „Niby taki dorosły, a taki dzieciuch...”

Położyłam się wygodnie na łóżku i czekałam na Louisa. Drzwi się otwarły, ale nie stał w nich brunet, tylko Zayn.

Zayn z wielkim bukietem czerwonych róż.

„Cholera!”

- Hej Ronnie. Możemy porozmawiać? – spytał niepewnie, zamykając za sobą drzwi.

- Tak – szepnęłam trochę zmieszana. Nie spodziewałam się go tutaj... Podszedł do mojego łóżka i wręczył mi piękne kwiaty.

- To dla Ciebie. Chciałem... chciałem Cię przeprosić, skarbie... – szepnął. – Byłem wkurzony i nie rozumiałem, czemu mi o tym nie powiedziałaś... Wiem, że się bałaś, ale chciałbym... chciałbym, żebyśmy zawsze byli ze sobą szczerzy. Bez względu, czego to będzie dotyczyło – popatrzył na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami, które zawsze sprawiały, że wpatrywałam się w nie bez pamięci.

- To ja przepraszam. Powinnam była Ci powiedzieć – obróciłam wzrok wpatrując się w swoje palce – Ale zrozum... ja nadal nie potrafię do końca ogarnąć tej sytuacji. Jakoś nie dociera do mnie to, że noszę w sobie dziecko... nasze dziecko. – chłopak chwycił mój podbródek, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała.

- Hej... popatrz na mnie – delikatnie się uśmiechnął – Tak jak sama powiedziałaś, to jest nasze dziecko, więc nawet nie myśl o tym, że was zostawię. Teraz to się ode mnie nie odpędzicie – mrugnął do mnie. – Jesteście najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mnie spotkała w życiu. – nachylił się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek, który momentalnie obudził w moim żołądku stado motyli. „Jak on to robi?!”

Drzwi się otworzyły i stanął w nich zmieszany Louis. Podrapał się po głowie i na jego policzkach wykwitł rumieniec – Yyyy... Ja... ja nie chciałem przeszkadzać... umm to może ja już pójdę... – już chciał wyjść, ale go zatrzymałam.

- Lou, poczekaj – chłopak odwrócił się napięcie i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. – Dziękuję – szepnęłam do niego, uśmiechając się szczerze.

- Nie ma za co, mała – puścił do mnie oczko i wyszedł na korytarz, zostawiając nas samych.

_______
Sorry, ale dla mnie to jest mega denne. Przepraszam.
(+ to chyba najkrótszy jak dotąd rozdział na tym blogu...)


piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 19

- Chyba powinniśmy porozmawiać.. nie sądzisz? – cała zaczęłam trząść się z przerażenia. „Boże... co jeśli on wszystko usłyszał?” Odsunęłam się od Louisa a ten posłał mi podbudowujący uśmiech. Starałam się grać twardą i udawać, że wszystko jest w porządku. „Może jednak nie słyszał...?”  co prawda marne szanse, ale zawsze.

Podeszłam do niego i walczyłam sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Jego mina nie wyrażała żadnych uczuć, ale jeśli miałabym już określać, to powiedziałabym, że był trochę zły. „Veronica, bądź twarda” powiedziałam sobie w myślach i starałam się nie złamać tego postanowienia. Stanęłam naprzeciwko niego i założyłam ręce na piersi.

- Słucham? – spytałam siląc się na obojętny ton.

- Możesz mi powiedzieć, czemu nie odbierałaś telefonu? Pół dnia próbuję się do Ciebie dodzwonić – powiedział szorstkim głosem. Jest na mnie zły? Za to, że nie odbierałam jego telefonów? Czułam jak zdenerwowanie ze mnie powoli schodzi. „Chyba nie usłyszał...”

- Może nie miałam ochoty ich odbierać po jakże miłym spotkaniu Carmen w Twoim domu – warknęłam na niego wściekle. Louis wstał i chyba chciał wyjść, ale go zatrzymałam – Zostań. Nie musisz wychodzić – powiedziałam szybko.

- Ja jednak wolę, żeby wyszedł. Co on tu w ogóle robi o tej porze? – role się odwróciły i tym razem Zayn zaczął mnie atakować swoimi zarzutami.

- To jest mój dom i może tu być, nawet przez całą noc. Ty mu tego na pewno nie zabronisz – syknęłam.

- To ja może jednak pójdę – Louis pokiwał głową i jak najszybciej zmył się z miejsca kataklizmu.

- Ja mu tego nie zabronię? Jesteś moją dziewczyną do cholery! Może nie życzę sobie, żeby Louis tyle czasu z Tobą przebywał!

- On jest moim przyjacielem i przestań wytykać mi to, ile czasu z nim spędzam, skoro u Ciebie mieszka ta wywłoka, Carmen – syknęłam.

- Jakbyś chciała wiedzieć, to mieszkała – dodał coraz bardziej się do mnie przybliżając.

- No i dobrze!

- Świetnie!

- Super!

- Cieszę się, że się cieszysz!

- To i tak nie zmienia faktu, że mnie o tym nie poinformowałeś! Przyszłam do Twojego domu, i nagle czary mary! Patrzę się i Carmen siedzi rozłożona na kanapie, jakby to jej dom był – warknęłam na niego kolejny raz.

- Jakbym ja wiedział, że ona tam będzie! – wcale nie był lepszy. Szczerze, to dziś po raz pierwszy widziałam go naprawdę wkurzonego. Wcześniej, nasze sprzeczki i inne wyglądały trochę, jeżeli nie o wiele bardziej hmm... lżej - Ty mi wypominasz Carmen a masz problemy, jak nie chce, żeby Louis przebywał z Tobą tyle czasu... weź się zastanów, czego Ty tak naprawdę chcesz!

- Taka jest pomiędzy tym różnica, że Louis to nie jest podrywająca Cię, fałszywa lalunia, która jak przyjdzie co do czego, to ucieka! Nie wiem, czy wiesz, ale to dzięki niemu Mark nie wie, że żyjesz. Naraził się, żeby ratować nam tyłek!

- I co? To ma sprawić, że nie będę o niego zazdrosny? – spytał zirytowany. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i wpatrywałam się w niego, jakby z kosmosu spadł.

- Ty chyba sobie żartujesz! Jesteś zazdrosny? O Louisa? – prychnęłam.

- Jakbyś chciała wiedzieć, to tak. Jestem zazdrosny. Czy to coś złego?!

- Czemu jesteś o niego zazdrosny? – spytałam marszcząc brwi. Zaraz, zaraz... bo powoli chyba schodzimy na całkiem inne tory. On jest zazdrosny o Louisa, bo ja jestem o Carmen? Bo już serio nie nadążam... Z tej całej afery o nic, to aż mnie głowa zaczęła boleć.

- Bo Cię do jasnej cholery kocham! – krzyknął łapiąc moją twarz w swoje dłonie i wpatrując mi się w oczy. Jedyne co w nich widziałam, to było wiele skłębionych emocji. Nie mogłam odczytać nic konkretnego... sama nie wiem, czy to gniew przeważał, poczucie winy, czy jeszcze coś innego. „Niedobrze mi...” Poczułam jak nagle kręci mi się w głowie. Moje nogi zrobiły się jak z waty i prawie upadłam, gdyby nie silne ramiona Zayna, które w ostatniej chwili mnie złapały.

Chłopak położył mnie na łóżku i otworzył szeroko okno, żeby wpuścić do pokoju trochę świeżego powietrza. Mroczki przed oczami zaczęły powoli znikać i na szczęście, dzięki jego szybkiej reakcji nie straciłam przytomności. Zayn wrócił do mojego łóżka i po podłożeniu mi poduszki pod nogi, przysiadł na jego skraju.

- Veronica, wszystko w porządku? - spytał głaszcząc mój policzek.

- Tak – powiedziałam trochę słabszym głosem – Mógłbyś podać mi wodę? – spytałam próbując się podnieść. Chłopak od razu to zauważył i pomógł mi usiąść. Oparłam się o wezgłowie i przymknęłam na chwilę oczy biorąc kilka głębokich wdechów, żeby lekkie zawroty głowy przeszły. Zayn podał mi szklankę z wodą i wypiłam jej zawartość prawie duszkiem.

- Proszę, nie kłóćmy się o takie bzdury jak Carmen... nie ma o kogo – chłopak po chwili westchnął, powodując u mnie dość duże zdziwienie. Usiadłam po turecku, czując, jak zawroty głowy jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki zniknęły. „Tak szybko odpuścił? To do niego nie podobne...”

- Racja... ja też przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłam... po prostu ona straszliwie działa mi na nerwy. Jeszcze po tym co zrobiła... ugh... – zacisnęłam wargi przypominając sobie wszystko na nowo – Jeśli mamy być już szczerzy, to czy kiedyś coś was łączyło? – spytałam niepewnie patrząc na czarnowłosego.

- Umm... – chłopak jakby chwilę myślał nad odpowiedzią, ale w końcu wydusił z siebie jedno słowo – Tak – sama nie wiem, czy to podziałało na mnie uspakajająco, ze względu na to, że jest ze mną szczery, czy wręcz przeciwnie i wcale nie chciałam, żeby taka była odpowiedź – Jak byliśmy partnerami w pracy... cóż... nie tylko w pracy. Spaliśmy ze sobą... – westchnął. Dobra... chyba naprawdę nie chciałam tego wiedzieć. „Sama nie byłaś lepsza...” jak zwykle moja podświadomość odezwała się w najlepszym momencie „Pamiętasz? Chwila szczerości... może powiesz Zaynowi o ciąży?” nie wtrącaj się! „Tchórz...” Wcale nim nie jestem! „A właśnie, że tak”

- Wszystko w porządku, kochanie? – Zayn spytał patrząc na mnie z troską wymalowaną na twarzy.

- Umm... tak – przytaknęłam delikatnie się uśmiechając. Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki – Idę do wanny. Dołączysz? – spytałam uśmiechając się trochę zadziornie. Chłopak bez słowa poszedł za mną i zamknął za nami drzwi.

Ledwo zdążyłam się do niego odwrócić, a już zostałam przyparta do ściany. Zayn wpił się namiętnie w moje wargi lekko je przygryzając. Jęknęłam mu prosto w usta, kiedy złapał mnie za pośladki i uniósł, sadzając na umywalce.

- Zayn... mieliśmy iść... do wanny, a nie uprawiać seks w łazience – urywane zdania wypadały z moich ust, kiedy chłopak zachłannie całował moją szyję. Złapał za końce swetra i podciągnął go do góry.

- Kotku, nie uważasz, że normalni ludzie kąpią się bez ubrań? – spytał na chwilę się ode mnie odrywając i patrząc na mnie z tym swoim chłopięcym błyskiem w oku. Przewróciłam oczami i uniosłam ręce do góry, żeby chłopak mógł sprawnie zdjąć ze mnie górną część garderoby.

„Tchórz...” to jedno słowo podsyłała mi co chwilę świadomość, kompletnie mnie dekoncentrując.

Czułam jego dłonie i usta prawie wszędzie... było to przyjemne... jak cholera, ale ciągle nie mogłam się wyzbyć tego słowa, odbijającego się echem w mojej głowie, powodującego, że czułam się jak jakiś złoczyńca. Jakbym ukradła coś komuś i teraz udawała, że nic się nie stało, lub jeszcze gorzej...

Przymknęłam oczy i starałam się przestać o tym myśleć, ale bliskość Zayna wcale mi w tym nie pomagała. Czułam się, jakbym go oszukiwała... „Bo go oszukujesz, idiotko” Nie wiem kto, ale dziękowałam niebiosom, że mój telefon się rozdzwonił i na chwilę odbiegłam myślami od tej sprawy. Chyba po raz pierwszy zdarzyło się, że byłam wdzięczna telefonowi, za przerwanie w tym momencie. Chłopak odsunął się ode mnie i sięgnęłam do kieszeni spodni.

- Halo? – odebrałam połączenie nawet uprzednio nie sprawdzając kto dzwoni. Po drugiej stronie przez chwilę nie było nic słychać... czysta cisza.

- Veronica... – słaby dziewczęcy głos rozbrzmiał w słuchawce. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia a Zayn posłał mi pytające spojrzenie.

- Anne? Co się stało? Czemu płaczesz? – spytałam zdziwionym głosem i zmarszczyłam brwi czekając na odpowiedź dziewczyny.

- Proszę... pomóż mi – cichy, płaczliwy szept rozniósł się w moim uchu i z przerażeniem popatrzyłam na Zayna, który nadal nie wiedząc o co chodzi, uważnie mi się przypatrywał.

- Anne, gdzie jesteś? I co się dzieje?! – prawie krzyknęłam chodząc nerwowo po pomieszczeniu i czekając na jakiekolwiek wskazówki. Błagałam w myślach, żeby nic jej się nie stało.

- Cherwood Avenue 67. Proszę, przyjedź – powiedziała załamanym głosem i po drugiej stronie słychać było urywane pikanie, oznajmiające o przerwanym połączeniu. Stałam przez chwilę jak wryta i próbowałam ogarnąć to, co właśnie usłyszałam.

- Kotku, co się stało? – ciche pytanie Zayna wyrwało mnie z zamyślenia – Wszystko w porządku?

- Nie. Muszę jechać pomóc Anne. Coś jest nie tak... – schyliłam się i podniosłam z ziemi koszulkę i sweter. Włożyłam na siebie szybko górną część ubrania i założyłam na nogi buty, które leżały, każdy gdzie indziej, rozrzucone po łazience.

- Nigdzie nie jedziesz sama! Jadę z Tobą – chłopak szybko powiedział i oboje ubrani, biorąc najpotrzebniejsze rzeczy wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do samochodu Zayna i pojechaliśmy pod adres podany mi przez Anne.

Cała droga okropnie mi się dłużyła i chociaż Zayn jadąc z tak dużą prędkością, pewnie połamał mnóstwo, jak nie wszystkie możliwe przepisy drogowe, to przynajmniej sprzyjało nam szczęście w postaci prawie pustych ulic. Mój brzuch, przypomniał i o tym, że dużo dziś nie zjadłam, swoim donośnym burczeniem, ale to zignorowałam. Za bardzo się martwiłam, żeby przejmować się teraz głodem.

Chłopak zaparkował pod Cherwood Avenue 67. Okazało się, że jest to dom, który szczerze, to ani trochę nie zachęcał swoim widokiem. Kompletnie zmarniały ogródek i zwiędłe kwiaty na parapecie. Pajęczyny na oknach, wskazywały na to, że dawno tu nikt nie mieszkał, już nie mówiąc o stanie budynku... szczerze, to bałabym się, że ta rudera zaraz się zawali i raczej gdybym nie musiała, to bym do niej nie wchodziła...

Wysiedliśmy z Zaynem i powoli ruszyliśmy w kierunku opuszczonego domu. Mrok, który panował dookoła, poza dwoma starymi lampami, które jeszcze dawały z siebie lekki poblask, wcale nie zachęcał. Wszystko wyglądało jak jakaś scena z horroru. „Brakuje jeszcze tylko, żeby z krzaków wyskoczył jakiś gość, umazany krwią z siekierą w ręce i zaczął się wydzierać...” Wtedy to już chyba zeszłabym na zawał na miejscu.

Chłopak chwycił za klamkę i próbował otworzyć drzwi, ale te wcale nie ustępowały. Szarpnął kilka razy, ale to również nie przyniosło efektu. Odwrócił się do mnie i popatrzył na mnie uważnie.

- Ronnie, nie wiemy co tam jest. Proszę, uważaj na siebie, skarbie... – przytaknęłam głową i stanęłam na palcach, żeby dosięgnąć do jego twarzy i złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

- Musimy pomóc Anne. Wszystko będzie dobrze... mam Ciebie – posłałam mu półuśmiech i chłopak każąc odsunąć mi się od drzwi, kilka razy mocno nie kopnął, tak, że wyłamały się prawie całkowicie z zawiasów. Zayn podał mi rękę i pomógł wejść do rudery. Stąpałam cicho po drewnianych deskach, które okropnie skrzypiały. Mogłam krzyknąć, ale istniało ryzyko, że Anne nie jest sama...

Przeszłam przez kilka pokoi (jeśli można w ogóle je tak nazwać...) i nie znalazłam ani śladu po dziewczynie. Postanowiliśmy wejść z Zaynem na piętro. Wchodziliśmy powoli po schodach i nagle z moich ust wyrwał się głośny pisk przerażenia, kiedy jedna z desek złamała się pod moim ciężarem. Chłopak złapał mnie szybko za ramie, ochraniając mnie tym samym, przed wpadnięciem mojej nogi do dość sporej dziury. Czułam przyśpieszone bicie mojego serca i powoli stąpałam dalej na górę.

Coś mnie tknęło, żeby najpierw sprawdzić pokój, z uchylonymi drzwiami. Weszłam do środka i z przerażeniem podbiegłam do zwiniętej w kulkę dziewczyny, która leżała w samej bieliźnie i podkoszulce na jakimś dużym materacu.

- Boże, Anne... – zakryłam dłonią usta z przerażeniem patrząc się na przyjaciółkę. Zayn szybko do nas podszedł i pomógł mi posadzić całą posiniaczoną dziewczynę, która ledwo kontaktowała.

- Proszę, pomóż mi – z jej ust wydostało się ciche błaganie. Na jej twarzy poza siniakami widać było czarne strużki pod oczami, po rozmazanym przez łzy makijażu. Przytuliłam dziewczynę do siebie i starałam się ją utrzymać w jednej pozycji, bo ledwo sama dawała radę siedzieć.

- Ciii...Jestem przy Tobie... już wszystko dobrze... – uspokajałam dziewczynę lekko kołysząc jej ciałem. Zayn w tym czasie zdążył pobiec do samochodu po koc, bo dziewczyna była cała wymarznięta a na zewnątrz do tego było strasznie zimno. Chłopak podał mi go i po rozłożeniu, okryłam nim całą dygoczącą z zimna przyjaciółkę. Staraliśmy się podnieść ją do pionu i poprowadzić, ale ledwo mogła się poruszać ze zmęczenia i prawdopodobnie bólu. Zayn wziął ją na ręce i tak zaprowadziliśmy ją do samochodu.

*

Chodziłam nerwowym krokiem po szpitalnym korytarzu i czekałam na lekarkę, która przyjdzie z jakimiś informacjami. Powiadomiłam rodziców Anne, którzy obiecali, że jak najszybciej przyjadą. Zayn siedział na jednym z plastikowych krzeseł, stojących pod ścianą i z troską mi się przyglądał.

- Kotku, chodź tu. To chodzenie w kółko nic Ci nie da i niczego nie przyśpieszy – powiedział czule, patrząc ze zmartwieniem. Podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach. Objęłam jego szyję i wtuliłam się w jego ciało.

- Nienawidzę bezczynności... – jęknęłam zrezygnowana – Ile można robić cholerne badania!

- Spokojnie, na pewno zaraz się czegoś dowiemy – Zayn odpowiedział spokojnym głosem i zaczął rytmicznie głaskać moje plecy. Po chwili zjawili się rodzice Anne i przejęci zaczęli wypytywać co z ich córką i dziękować, że ją znaleźliśmy. Jak sami powiedzieli, Anne pojechała wczoraj do Harrego i myśleli, że ciągle jest u niego. „Żeby się nie zdziwili...”

Po jakiejś pół godzinie, bezczynnego siedzenia, zobaczyliśmy jak z sali wychodzi młoda lekarka. Od razu wszyscy wstaliśmy i podeszliśmy do niej.

- Dzień dobry. Państwo z rodziny? – spytała profesjonalnym głosem.

- Tak, jesteśmy rodzicami – odezwała się mama dziewczyny i popatrzyła kątem oka na męża – Co się stało z Anne?

- Państwa córka trafiła do nas cała przemarznięta, posiniaczona i osłabiona. Po wynikach krwi dowiedzieliśmy się, że została przez kogoś odurzona silnymi środkami. Po śladach na ciele, stwierdziliśmy, że była ona zgwałcona... – po tych słowach zachłysnęłam się powietrzem i czułam, jak moje dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści. Starałam się słuchać co lekarka ma jeszcze do powiedzenia – Siedzi u niej teraz psycholog i z nią rozmawia, więc prosiłabym, żeby państwo na razie tam nie wchodzili. Jak wyjdzie i zezwoli na odwiedziny, to będziecie mogli państwo do niej wejść, ale proszę nie siedzieć tam długo, bo Anne jest naprawdę w ciężkim stanie i powinna wypoczywać – kobieta skończyła i odeszła.

Rodzice Anne poszli jeszcze załatwić papierkowe sprawy. Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach. Zayn przysiadł się obok mnie i przypatrywał mi się ze współczuciem.

- To wszystko moja wina... to przeze mnie – jęknęłam i poczułam jak do moich oczu napływają łzy.

- Skarbie, nawet tak nie mów! To nie jest Twoja wina... nie mogłaś przepowiedzieć przyszłości i nie wiedziałaś, że ten cały Harry jest w stanie się posunąć do takich czynów – chłopak kucnął przy mnie i zmusił mnie, żebym na niego spojrzała – Nie obwiniaj się o to – starł kciukiem łzy z moich policzków.

Podniosłam powoli na niego głowę i spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki. Oparłam się o ścianę i odchyliłam głowę do tyłu, przymykając oczy. Poczułam jak robi mi się powoli niedobrze. Lekkie zawroty głowy, zaczęły konsekwentnie przybierać na sile.

- Ja... ja przepraszam... muszę iść do toalety – powiedziałam szybko i zasłaniając usta ręką, gwałtownie wstałam i skierowałam się do damskiej toalety. Szarpnęłam za klamkę, ale było zajęte. Zapukałam do środka i z przerażeniem czułam jak słaniam się na nogach i zamazuje mi się wzrok. Tyle pamiętam...



Od Autorki: Dobra... szczerze, to jest to kolejny rozdział, który mi się nie podoba... Gdyby nie to, że na niego czekacie, to pewnie bym go nie dodała i pisała od początku, ale stwierdziłam, że tego nie zrobię, bo dopóki bym napisała taki, który byłby dla mnie względnie dobry, to chyba dawno święta by minęły... Wielkanocne...
Dziękuję Wam bardzo mocno za wszystkie miłe słowa :) Bardzo się cieszę, że niektórym podoba się moje opowiadanie i że nawet potraficie przymknąć oko na to, jakie głupie ono jest ;p 
nieważne... jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że pomimo, że ten znów mi nie wyszedł, to jakoś to przeżyjecie... (ja chyba muszę...)
Całuję Xx. <3