sobota, 28 września 2013

Rozdział 10

Ocknęłam się w jakimś przeraźliwie zimnym pomieszczeniu. Nie wiedziałam gdzie jestem i jedyne co pamiętałam to jakiś duszący zapach, przez który zemdlałam. Naokoło czuć było wilgoć i pleśń, więc nie znajdowałam się w jakimś używanym pomieszczeniu... Głowa niemiłosiernie bolała a jak próbowałam się podnieść mocno mi się w niej zakręciło i upadłam z powrotem na zimną posadzkę.

- Ughh... – syknęłam i złapałam się za pulsujące skronie. Całe pomieszczenie było spowite w całkowitej ciemności i jedyne co można było dostrzec, to jakieś stare rolety prawie całkowicie zasłaniające małe okno, i kilka prześwitów w miejscach gdzie roleta była nieszczelna, lub rozwalona.

- Veronica? – usłyszałam cichy, dobrze znany mi głos, ale na początku przez moje otumanienie, nie mogłam skojarzyć kto to... dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że głos należy do Zayna.

- Zayn, gdzie my jesteśmy? – spytałam mrużąc oczy i próbując dostrzec cokolwiek w tej ciemności, co wskazywałoby na obecność chłopaka, a nie na wybryki mojej wyobraźni. Zobaczyłam coś ruszającego się i po chwili chłopak usiadł obok mnie.

- Nie mam pojęcia... sam przed chwilą odzyskałem przytomność – powiedział, a ja wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Nie dość, że było mi zimno, bo na sobie miałam tylko granatową koszule chłopaka i rurki, to jeszcze byłam tak wystraszona, że przez moje ciało przechodziły nieprzyjemne, zimne dreszcze.

Czas siedzenia w zimnej celi (bo chyba tak w tym wypadku mogłam nazwać to pomieszczenie) niemiłosiernie się dłużył. Zayn posprawdzał każda możliwą drogę ucieczki, ale wszystko jakby stało przeciwko nam, bo drzwi wykonane były z ciężkiego metalu, a za oknami były kraty takiej wielkości, że co najwyżej szczur by mógł przez nie przejść. Z minuty na minutę było gorzej, a gdy usłyszałam jakieś kroki i rozmowy za ścianą, po moim kręgosłupie przeszły ciarki.

- Teraz to naprawdę zaczynam się bać – powiedziałam cichym głosem – Boże... to jest przerażające! Błagam, niech to się skończy... proszę – jęknęłam i poczułam jak w oczach zbierają mi się łzy bezsilności. Chłopak mocniej przygarnął mnie do siebie i pocałował w czoło. Lekko kołysał moim ciałem, żebym się uspokoiła, lecz wizje tego co może się stać, były jeszcze gorsze i działały na moją niekorzyść. Gdy siedzisz w niewiadomo jakim miejscu, zamknięty, to nie myślisz o przyjemnych rzeczach, tylko twój mózg generuje obrazy prawdopodobieństwa różnych zdarzeń, które najczęściej są tragiczne. Tak też było w moim przypadku.

- Proszę Cię... mów do mnie. Rozmawiaj ze mną o czymkolwiek, Zayn... – powiedziałam błagalnym tonem i otarłam kilka łez, spływających po moich policzkach. Chłopak na chwile się zamyślił...

- Umm...Gdzie nauczyłaś się tak dobrze gotować? – spytał uśmiechając się do mnie, a moje myśli w niedługim czasie zapełniły się obrazami z czasów dzieciństwa.

- Mieliśmy w pałacu prezydenckim kucharkę, Gretę – powiedziałam słabym głosem, ale przełknęłam ślinę, i mówiłam już normalniej - Była wspaniałą osobą i zawsze z moją przyjaciółką przesiadywałyśmy u niej... opowiadała nam różne fajne historie, bajki i zawsze pomagałyśmy jej gotować. To ona głównie nauczyła mnie tego wszystkiego. Teraz też lubię u niej przesiadywać jak chcę się odciąć od wszystkich. Greta jest świetną słuchaczką i zawsze pomagała mi i doradzała. Jak coś przeskrobałam, to kryła mnie przed rodzicami – na wszystkie wspomnienia uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.

- Teraz jak wrócisz do domu i będzie w końcu po wszystkim, to Ty będziesz jej opowiadać te wszystkie historie – uśmiechnął się – Muszę kiedyś ją poznać – puścił mi oczko na co się zaśmiałam.

- Może jeszcze nie wszystko stracone i komuś uda się naprawić twój brak talentu kulinarnego – wyszczerzyłam się za co dostałam kuksańca w bok – Ejj.. czy mówię nieprawdę? – wystawiłam do niego język i zaśmiałam się pod nosem.

- Ty lepiej nie śmiej się z tego, że nie umiem gotować... wolałbym zjeść przyrządzone przeze mnie danie, niż dać ci do wyprania i wyprasowania moje ciuchy – odgryzł się. No fakt...  ostatnio jak miałam cos wyprasować, to wypaliłam żelazkiem wielką dziurę w koszuli Zayna... niestety, ale ani pranie, ani prasowanie nie szło mi dobrze. Mogłam gotować, sprzątać czy cokolwiek, byleby nie to!

- Czemu... Ta dziura była bardzo stylowa – zachichotałam pod nosem.

- Tak... dziura na samym środku pleców, na niebieskiej koszuli jest faktycznie bardzooo stylowa – pokręcił głową.

- Nie znasz się i tyle – prychnęłam. Atmosfera trochę się polepszyła i zdenerwowanie znikło, ale tylko na chwilę... To było tylko kwestią czasu, jak nasze przekomarzanie przerwały donośne kroki i głosy zza ściany. Spięłam się cała i przysunęłam bliżej do chłopaka. Objął mnie ramieniem i delikatnie gładził mnie po ramieniu.

Odsunięcie zasuwy.

Trzask otwieranych drzwi.

Do pomieszczenia nagle wlała się duża ilość światła. Na początku nic nie widziałam poza rozmazanymi postaciami. Gdy kilka razy zamrugałam zobaczyłam przy wyjściu dwóch mężczyzn, w czarnych strojach, uzbrojonych „po zęby”. Zayn wyczuł, że cała się pospinałam i nie zaprzestawał delikatnemu pocieraniu mojego ramienia w celu uspokojenia mnie. Dużo nie brakowało, żebym rozryczała się jak jakaś nienormalna...

- Idziecie razem z nami – powiedział twardym tonem jeden z nich wskazując nam drogę przez drzwi. Był strasznie barczysty i wyrośnięty. Gdybym takiego walnęła z pięści, najprawdopodobniej złamałabym rękę. Posłusznie wstałam a za mną Zayn i poszliśmy drogą wskazaną przez mężczyzn. Szliśmy długim korytarzem przed siebie. To miejsce naprawdę było ponure...  Poobdzierane ściany, betonowa podłoga jak w jakiejś piwnicy, wszędzie pajęczyny i brud.

Minęliśmy kilka par drzwi, ale zatrzymaliśmy się przy dużych metalowych, zupełnie takich jak wcześniej. Jeden z mężczyzn szarpnął mnie za ramię i odciągnął od czarnowłosego chłopaka. Drugi wziął Zayna i poszedł z nim do tego pomieszczenia. Stanęłam na chwilę i nie wiedziałam co zrobić, ale gdy mężczyzna, który ze mną został, chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą, wiedząc, że nie mam z nim szans, posłusznie poszłam za nim do pomieszczenia obok. Otworzył przede mną drzwi i wepchnął mnie do środka.

Przestronne miejsce, wcale nie było lepsze niż tamto. Jedynym plusem było słabe oświetlenie. Naprzeciwko mnie stało kilku uzbrojonych mężczyzn. Na środku sali na krześle siedział związany mój tata, a po lewej stronie na końcu sali siedziała moja mama, która cicho płakała.

- Tato! – krzyknęłam i rzuciłam się w kierunku ojca, ale bardzo efektownie powstrzymał mnie przed tym jeden z mięśniaków – Puść mnie! – jęknęłam i zaczęłam się szarpać i okładać go po klatce piersiowej. Byłam kompletnie bezsilna przy takim facecie.

- Veronica, dziecko – usłyszałam głos mamy i puściłam się biegiem w jej stronę. Wpadłam w jej ramiona i rozpłakałam się na dobre. Naprawdę coraz mniej zaczynam ogarniać tą sytuację. Wszystko zaczyna mi się mieszać... Co moim rodzice tu robią i czemu mój tata jest związany? Czego oni od nas chcą?! Popatrzyłam tęsknym wzrokiem w stronę ojca i posłałam mu zbolały uśmiech.

Siedzieliśmy tak jakiś czas, a ja zastanawiałam się co się dzieje z Zaynem. Bałam się o niego... jak wchodził z uzbrojonym mężczyzną widziałam nieco mniejsze pomieszczenie z krzesłem i sznurami pośrodku. Prawie tak samo jak tu... Bałam się, że zrobią mu jakąś krzywdę... nie wiadomo do czego są zdolni.

Moje rozmyślanie przerwały osoby wchodzące do pomieszczenia. Najpierw weszło kilku ochroniarzy a za nim niski mężczyzna w garniturze, z bezczelnym uśmieszkiem i papierosem.

Zaraz, zaraz... przecież to jest! Nie... to niemożliwe! To jest zły sen...  To nie może być prawda! Stałam jak wryta w miejscu i patrzyłam na niego... Jak on mógł... przecież jeszcze tak niedawno z nim rozmawiałam... a on się przejmował, chciał pomóc... przecież jest naszą rodziną! Jak dzwoniłam, to on przyjechał... nie... nie mieści mi się to w głowie! Niech mnie ktoś uszczypnie...

- Mark? To Ty? To ty stoisz za tym wszystkim? – spytał mój tata marszcząc brwi. Nie dziwie mu się... jego własny brat... mi samej nie mieści się to w głowie.

Odpowiedział mu jego wredny śmiech. Wujek rzucił na ziemię peta i zdeptał go swoimi wypastowanymi butami. Miałam go za kogoś ważnego... zawsze go lubiłam, a teraz? Teraz brzydziłam się nim.  Nie rozumiałam dlaczego to zrobił.

- Po co to wszystko? – spytał ponownie mój ojciec, kiedy nie otrzymał odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie.

- Wiesz... – westchnął Mark patrząc na swoje paznokcie – mały pokaz tego, co mogę – podniósł wzrok na mojego tatę i znów wrednie się uśmiechnął. Boże... miałam taka okropną ochotę przywalić mu w tą zakłamaną mordę! To całe gówno, jakim było moje życie przez ostatni miesiąc... to wszystko przez niego. I dlaczego to zrobił? Bo mu się, kurwa nudziło?!

- Zawsze byłeś tym „lepszym” nieprawdaż Richardzie? – zwrócił się do mojego ojca a ja przysłuchiwałam się uważnie temu co mówi – To zawsze Ty zgarniałeś główne nagrody... – znacząco popatrzył się na moją matkę a ja zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi... Że co? Że on niby podkochiwał się w mojej matce? – Zawsze ty byłeś na pierwszym miejscu. Miałeś rodzinę, osiągnąłeś sukces i nigdy, przenigdy nie podziękowałeś mi za to co Ci dałem... Za to co mi odebrałeś i za to w jakie gówno mnie wpakowałeś – syknął wściekle.

Podszedł do mnie i do mamy i przyglądnął nam się. Na jego ustach majaczył uśmiech, tylko czemu? Przecież ma do nas żal? Czemu więc się uśmiecha.

- Veronica wyrosła na taką piękną kobietę... – westchnął przyglądając mi się, po czym zwrócił się spowrotem do ojca – Kiedykolwiek powiedzieliście jej prawdę, czy dalej żyje w niewiedzy? – spytał sarkastycznie. „Jakiej, kurwa niewiedzy? O co mu chodzi?!” Zauważyłam jak rodzice wymieniają pomiędzy sobą znaczące spojrzenia. Gdy Mark to zobaczył prychnął pod nosem – No tak... oczywiście. Nie wie.

Boże... jak ktoś mi zaraz nie powie o co chodzi to chyba zwariuje! Czy im, kurwa języka zabrakło w gębie? Akurat teraz?!

- Hmm – westchnął Mark i znów na jego twarzy zagościł wredny uśmiech. Jakby robił to na złość komuś – Czyli mówicie, że Veronica nadal nie wie, że jest moją córką? – spytał patrząc na moich rodziców, po czym dodał – Ups... chyba się wygadałem – wcale nie było mu przykro, a ja poczułam jak świat się dla mnie zatrzymuje.

Jak wszystko staje w miejscu i się rozpada na miliony maleńkich kawałeczków. Jak jego sens się kończy... Czułam się w tym momencie wykorzystana. Mój oddech uwiązł w gardle a w oczach stanęły łzy. Ten potwór był moim ojcem. Biologicznym. Usta zaczęły drżeć a głowa na nowo boleć. Po moich policzkach skapywały łzy, a on stał tam i bezczelnie się śmiał.

Dla niego było więc zabawą krzywdzić swoją rodzinę? Bawić się i poruszać nimi jak marionetkami? Podniosłam na niego zapłakany wzrok i widziałam jak posyła mi kpiące spojrzenie. Nie wiem czemu, ale jakaś nieprawdopodobna adrenalina we mnie wzrosła i poderwałam się z miejsca idąc szybkim tempem w jego kierunku. Prawie do niego doszłam, gdy znów poczułam jak jego goryl mnie łapie.

- Nie jesteś moim ojcem i nigdy nie będziesz. Mój ojciec siedzi tam, i cokolwiek się nie zdarzy, to on zawsze nim będzie – syknęłam mu w nieco przerażoną twarz. Jego ręka momentalnie się podniosła i wymierzyła mi siarczysty policzek.

- Nigdy więcej nie odzywaj się tak do mnie Veronico. Nigdy – wycedził przez zęby a jego ochroniarz pchnął mnie na moje wcześniejsze miejsce. Złapałam się za piekący policzek i wściekłym tonem syknęłam prawie niedosłyszalnie pod nosem „Nikt nie będzie mi mówił co mam robić...” Chyba nie słyszał... Ciężkie, metalowe drzwi się otworzyły i wszedł przez nie kolejny goryl uzbrojony jak terrorysta.

- Szefie, co z tym ochroniarzem? – spytał zwracając się do Marka.

- A udało wam się?

- Nie – odpowiedział krótko mężczyzna.

- W takim razie nie będzie nam już potrzebny. Zabij go, Dany – powiedział do drugiego, który od początku tego wszystkiego stał przy drzwiach i gdy mężczyzna kierował się do wyjścia, dopiero do mnie dotarło co on powiedział.

- Nie! – krzyknęłam głośno, na tyle że oboje odwrócili się w moją stronę.

- Zaczekaj – Mark polecił ochroniarzowi i podszedł do mnie kucając i przyglądając mi się. Jego oczy przenikały przez moje. Mogłam się założyć, że mój strach był dla niego wyczuwalny, ale starałam się być twarda. Przerażało mnie to jak wszystko czytał z moich oczu. Jakbym była otwartą księgą... Na jego twarzy znów pojawił się wredny uśmieszek – Moja mała Veronica zakochała się w ochroniarzu... – powiedział rozbawiony. „Moja Veronica? Chyba go coś popierdoliło! Nie jestem jego!” Czekał chyba na jakąś moją reakcję.... Nie doczekał się.

- Dobrze, kochanie. Dam Ci w takim razie wybór... skoro nie chcesz nam powiedzieć, zróbmy tak: Kogo w takim razie mam zabić. Ochroniarza, czy twojego kochanego „ojca”? – ostatnie słowo zakreślił cudzysłowem w powietrzu, patrząc na mojego tatę.

Odebrało mi mowę. Tak po prostu mi ją zabrało a przerażenie wstrząsnęło moim ciałem. Nie mogłam mu odpowiedzieć, bo w tym wypadku nie było kalkulacji. Gdy wybiorę Zayna, stracę kogoś kto jest dla mnie bardzo ważny i kto mi pomógł. Nie mogę tego zrobić! Gdy wybiorę ojca, stracę go na zawsze. Przecież on nie może go zabić! Swojego własnego brata? Cokolwiek mój tata mu zrobił, przecież zemsta nie jest ostatecznością. Nie wiedziałam co zrobić, ale on mnie wyprzedził.

- Tak myślałem... – westchnął i zwrócił się ponownie do goryla stojącego przy drzwiach. Te ułamki sekund kiedy mówił stały się wiecznością. – Zabij go.

Upadłam na ziemię i zaczęłam płakać. To nie były już pojedyncze łzy spływające po moich policzkach, tylko ich strumień. Zakryłam twarz dłońmi. Poza moim płaczem nie było słychać nic. Poczułam jak silne ramiona mojej matki przygarniają mnie i jak delikatnie mną kołysze. Wtuliłam się w jej matczyne ciało i gdy usłyszałam wystrzał i huk spadającego krzesła na ziemię nie miałam już wątpliwości.

On nie żyje.

Nie hamowałam tych łez. Mark wydawał się być zadowolony z siebie a ja żywiłam do niego tak nieprawdopodobną odrazę, że gdybym teraz tylko miała możliwość, to wycelowałabym spustem jednej z broni w środek jego głowy i napawała się każdą kroplą krwi wylaną z jego organizmu.

Nie wiem ile minęło czasu, ale chyba wystarczająco dużo, bo Dany już wrócił. Gdy zobaczyłam tego człowieka zrobiło mi się słabo. Może gdzieś w głębi miałam nadzieję, że ten pocisk, który wyleciał z broni nie zabił Zayna, tylko właśnie jego? Widząc go całego i zdrowego przede mną miałam ochotę rozwalić wszystko co znajduje się w tym pomieszczeniu. Zacisnęłam mocno pięści, i próbowałam się uspokoić, ale ani gniewu ani łez nie udało mi się w żaden sposób okiełznać.

- Załatwione szefie, zająłem się ciałem – powiedział swoim zimnym tonem i stanął w wcześniejszym miejscu.

- Dziękuję Dany – uśmiechnął się kpiąco – Ale ponieważ Veronica nie wybrała nikogo konkretnego, to Tobie też podziękujemy Richardzie. Teraz odbiorę wszystko co moje. Wszystko co mi kiedykolwiek odebrałeś i co należy tylko i wyłącznie do mnie – wyciągnął zza paska pistolet i wycelował prosto w mojego ojca.

Strzał.

Huk ciała i krzesła lecących na twardą ziemię.

4 komentarze:

greenapple pisze...

Drama... totalna drama... (mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie)
Dotarliśmy do 10 :) Przepraszam, że jest taka bez sensu i beznadziejna, ale nie chciało mi się drugi raz pisać od nowa... nie należy do najkrótszych, a ja mam ostatnio mało czasu.
Cóż... przepraszam was za taki rozwój wydarzeń, ale było mi to potrzebne do kolejnych rozdziałów... Szkoda, że musieli na tym ucierpieć dwaj bohaterowie, w tym Zayn [*] :(
Chciałam wam bardzo gorąco podziękować za każde słowo, za każdy komentarz. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki to jest dla mnie mentalny kop :)
Jeszcze raz dziękuję i do następnego, który powinien pojawić się już niedługo! Xx.

trololololo pisze...

Ja jednak sadze iz zayn zyje a dany po prostu oklamal marka ze zayn i dany znaja sie i ze w nastepnym rozdziale okaze sie ze to dany zabil marka a zayn wszedl i zabil pozostalych ochroniarzy omijajac danyego

nat.ik pisze...

Dobrze, dzisiaj krótko, bo szczerze nie jestem pewna co napisać. Na pewno to, że rozdział był cudowny, wspaniały i jak zawsze wciągający bez reszty. Fajnie skrojona akcja, ale nie będę się dzielić moimi pomysłami na to co mogło się "naprawdę" wydarzyć ;) Przekonamy się czy miałam rację już w kolejnym rozdziale :)

Całusy :*
Xx.

Yxoof pisze...

Boże kurwa. Zayn! On nie może nie żyć. Kurwa no! Kobieto! Jak zobaczyłam znicza to się poryczałam. Zayn musi żyć! Musi!
A tak poza tym to cieszę się że weszlam mimo wszystko na twojego poprzedniego bloga i dostałam się tutaj <3
Jesteś zajebistą pisarką! Czekam na nexta.

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3