wtorek, 15 października 2013

Rozdział 15

Czułam się bardzo skrępowana, kiedy oczy wszystkich zwrócone były na mnie. Louis ubrany był w dopasowany, czarny garnitur. Chłopak wstał i grzecznie odsunął mi krzesło. Usiadłam dziękując brunetowi za pomoc, po czym on sam zajął miejsce obok mnie.

Mark z moją mamą, zajmujący jedne z najważniejszych miejsc, razem z rodzicami Louisa zawzięcie dyskutowali o czymś z resztą zebranych ludzi. Nie przysłuchiwałam się ich rozmowom i jakoś nie miałam większej ochoty w nich uczestniczyć. Moją głowę zabierały raczej inne myśli i na pewno nie dotyczyły tego o czym rozmawiali starsi.

Na początku zastanawiałam się nad tym, co robi tu moja przyjaciółka z Harrym. Dałam mu chyba jasno do zrozumienia, żeby się do niej nie zbliżał... A ona z tego co pamiętam, była ostatnio na mnie obrażona, więc co właściwie tu robi? Patrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym naprawdę jej coś zrobiła i szeptali sobie z Harrym co chwilę coś do ucha. Stwierdziłam jednak, że mam wystarczająco na głowie, żeby się jeszcze nimi przejmować...Porozmawiam z nią po obiedzie i wytłumaczę jej tak, jak naprawdę to było, a nie te bujdy, których zapewne naopowiadał jej Harry...

Grzebałam swoim widelcem w moim daniu, co chwilę biorąc maleńki kawałek do ust. Nie byłam głodna... raczej zestresowana. Louis siedzący obok mnie również niewiele jadł, ale za to przysłuchiwał się rozmowom i co jakiś czas brał nawet udział w dyskusji na jakiś tam temat. Słuchałam jego miękkiego głosu i wpadałam w jakieś wielkie zamyślenie, z którego wyrwała mnie jego ręka, pocierająca pod stołem moje udo. Wyrwana z transu popatrzyłam się na niego ze zdziwieniem i zauważyłam ten pocieszający uśmiech.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze – powiedział cicho, tak, że tylko ja to usłyszałam.

- Aż tak to widać? – spytałam blado się do niego uśmiechając. Chłopak zlustrował mnie swoimi niebiesko-szarymi tęczówkami. Louis naprawdę nie był brzydki... miał w sobie to coś, ale jakby bardzo się nie starał, nie zdołam go pokochać, bo moje serce należy do innego.

- Dasz radę... za chwilę odegramy rolę naszego życia i będziemy mieli spokój – uśmiechnął się delikatnie, ale już bez tej ukrytej wesołości i po tym jak zlustrował szybko jeszcze raz moją twarz, odwrócił się spowrotem i wziął swoją ciepłą dłoń z mojej nogi.

Czy tak łatwo jest wyczytać moje emocje? Nigdy nie byłam dobrą aktorką i może dlatego tak bałam się tego przełomowego momentu, którym były moje ustawione zaręczyny z Louisem... ale czy naprawdę tak łatwo wyczytać z mojej twarzy ten ból i niepewność? Ten brak jakiegokolwiek szczęścia? Dobrze, że inni tego nie zauważyli...

Kelnerzy i kelnerki specjalnie zatrudnione na tą okazję zaczęły sprzątać po obiedzie i dolewać do kieliszków wina. Na stole leżały teraz piękne, ozdobne patery z przeróżnymi ciastami, ciastkami i innymi słodkościami. Przed gośćmi ustawione było kilka mini fontann z płynną czekoladą, oraz pokrojone owoce. Każdy częstował się pysznymi deserami, a rozmowy wcale nie cichły, wręcz przeciwnie- przybierały na sile. Kiedy mój towarzysz wstał i głośno odchrząknął, a oczy wszystkich zatrzymały się na jego osobie, uśmiechnął się do nich i zaczął przemowę.

- Jak wiecie nie na darmo spotkaliśmy się tutaj dzisiaj, w tak licznym gronie – uśmiechnął się, po czym odsunął swoje krzesło i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni garnituru małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca. Klęknął przede mną na jedno kolano i z uśmiechem na ustach kontynuował – Veronico. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie? – spytał patrząc mi w oczy i otwierając pudełeczko.

Był naprawdę niezłym aktorem... jego rola wyszła niemal perfekcyjnie. Do tej perfekcji brakowało tylko mojej małej roli. Wstałam z krzesła nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego. Zmusiłam się do udawania zaskoczenia i wzruszenia. Złapałam się za klatkę piersiową i wyciągając do niego rękę odpowiedziałam cichym, lekko załamanym głosem „Tak”.

Patrząc na to ze strony innych, były to cudowne zaręczyny, wzruszona narzeczona i tak dalej... tak naprawdę, mój głos nie był spowodowany wzruszeniem, a wielką gulą, która uformowała się w moim gardle i niesamowicie przeszkadzała mi w wypowiedzeniu tego krótkiego słowa. Pomimo tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że to nie jest w jakiś sposób prawdziwe, czułam się jakbym zdradzała Zayna i to było największym problemem.

Chłopak umieścił pierścionek z wielkim brylantem, na moim serdecznym palcu i biorąc mnie za ręce, wstał i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Zdziwiło mnie to, bo czegoś takiego na pewno nie ustalaliśmy... oderwałam się od niego i skrępowana, ale jednocześnie zła popatrzyłam na jego twarz. Uśmiechał się... do jasnej, kurwy, nędzy, on się zwyczajnie uśmiechał, nie robiąc sobie nic z mojego groźnego spojrzenia.

Usiadłam spowrotem na miejscu i popatrzyłam na zebranych gości. Mordercze spojrzenie Anne, gdyby mogło zabić, to już leżałabym trupem na posadzce... „No świetnie... moja przyjaciółka ma mnie teraz za kłamcę i pierwszą lepszą...”

Naprawdę... jakbym tylko mogła, to spakowałabym swoje najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała razem z Zaynem na drugi koniec świata, zostawiając ten cały burdel, którym jest obecnie moje życie, za sobą...

*

Gdy wszyscy zaczęli się zbierać, staliśmy z Louisem i żegnaliśmy gości. Podeszli do nas rodzice Anne i pogratulowali nam. Dziewczyna, która stała za nimi w ogóle się nie odzywała i za nic nie łapała ze mną kontaktu wzrokowego.

- Umm... Ann, możemy porozmawiać? – spytałam, na co dziewczyna popatrzyła na mnie obojętnym wzrokiem.

- Tak, o co chodzi? – jej pewność siebie zwalała mnie z nóg. Naprawdę świetnie udawała... Jej twarz nawet nie drgnęła, kiedy wbiła we mnie te swoje ciemno-niebieskie tęczówki, czekając na jakikolwiek ruch z mojej strony. Przygryzłam ze zdenerwowania wargę.

- Wolałabym jednak porozmawiać na osobności... – mruknęłam zirytowana jej zachowaniem.

- Wiesz, naprawdę możesz mówić... nie mam przed nimi nic do ukrycia – znów użyła do tej wypowiedzi swojego złośliwego głosiku. Przewróciłam oczami... naprawdę współczułam jej rodzicom i Louisowi, że muszą tego wysłuchiwać...

- Ale ja chcę porozmawiać z Tobą na osobności, więc jakbyś była taka dobra, to chodź ze mną na pięć minut – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Naprawdę łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi, a Anne zrobiła to teraz wręcz po mistrzowsku.

Dziewczyna niechętnie, ale się zgodziła i puściła rękę Harrego. Poszła za mną do jednego z pustych pokoi i po przymknięciu drzwi, stanęłam naprzeciwko niej i zaczęłam.

- Nie wiem, co nagadał Ci Harry, ale nie mówił prawdy.. – zaczęłam mówić, ale dziewczyna mi przerwała.

- Veronica, naprawdę nie chce tego słuchać, więc jeśli nie masz mi niczego innego do powiedzenia, to przepraszam – wyminęła mnie i już szła do wyjścia, ale złapałam ją za rękę i powstrzymałam.

- Poczekaj – powiedziałam, starając się, żeby mój głos był opanowany i spokojny – Chcę, żebyś mnie wysłuchała... tylko tego. Czy w to uwierzysz, czy nie, to już twoja sprawa, ale jeśli mam stracić przyjaciółkę, to chce mieć pewność, że zawalczyłam o tę przyjaźń do końca. Nie chcę z mojej głupoty stracić kolejnej ważnej dla mnie osoby – powiedziałam, a ona stanęła przede mną z założonymi rękami na klatce piersiowej. Widziałam, że to jest ostatnia rzecz, na którą teraz ma ochotę, ale musiałam to wyjaśnić.

- Więc słucham... – westchnęła, a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam.

- Wtedy, na balu, jak poszłaś do mamy, powiedziałam Harremu, że idę się przejść. Gdy kawałek odeszłam, ja nie wiedziałam, że on poszedł za mną... – westchnęłam i kontynuowałam - To była noc spadających gwiazd i powiedziałam na głos życzenie... że nie chce już nigdy być sama. Nagle on się odezwał, że wcale nie muszę być i dopiero wtedy zorientowałam się, że on tam jest... pocałował mnie i właśnie to widziałaś. Anne... znasz mnie i wiesz, że nie okłamałabym Cię w takiej sprawie. Proszę Cię... uwierz mi. Nie wiem, co powiedział Ci Harry, ale kłamał – powiedziałam na samym końcu. Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i głęboko westchnęła. W końcu obróciła się do mnie, wzięła moje ręce w swoje dłonie i spojrzała mi w oczy.

- Veronica... proszę Cię, nie bierz tego do siebie. Ja naprawdę nie wiem w co i komu wierzyć. Harry pojawił się w moim życiu akurat wtedy kiedy tego potrzebowałam, Ciebie nie było, a on mi pomógł i po prostu był. Jesteś moją przyjaciółką, ale on jest również dla mnie ważny... nie wiem, po prostu nie wiem komu wierzyć. Przepraszam... – powiedziała i puszczając moje ręce odwróciła się i wyszła. Stałam jak jakaś wryta w ziemię i wpatrywałam się w białe drzwi, którymi przed chwilą opuściła pomieszczenie.

Sama nie wiem... chyba gdzieś w głębi miałam nadzieję, że mi uwierzy. Podeszłam do okna i uchyliłam lekko zasłonkę. Do samochodu właśnie szli rodzice Anne i dziewczyna wtulona w Harrego. Spuściłam głowę i skierowałam się do wyjścia. „Marne szanse...” No ale teraz mam przynajmniej świadomość, że próbowałam... Po wyjściu z pomieszczenia, poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i obróciłam się w jego stronę. Louis.

- Hej, Veronica. Pomyślałem... umm... może zechciałabyś ze mną gdzieś wyjść? – spytał nieśmiało drapiąc się po karku.

- Przepraszam Louis, ale jestem już z kimś umówiona. I nie zrozum mnie źle... ale pomiędzy nami nie będzie zupełnie nic, poza umową naszych rodziców – jego smutek wymalowany na twarzy naprawdę mnie dobił. Nie lubię robić takich rzeczy, ale widziałam jak z czasem by to wyglądało... ten chłopak naprawdę miał jakieś nadzieje...

- Dobrze, ale gdybyś kiedyś zmieniła zdanie... to... – jąkał się trochę i widziałam jak na jego policzki wstępuje rumieniec. Wyglądał z nim naprawdę uroczo!

- Nie robiłabym sobie nadziei, ale kto wie... Muszę lecieć, pa! – pocałowałam go przelotnie w policzek i wybiegłam przez frontowe drzwi, zakładając na siebie po drodze skórzaną kurtkę. Jako ‘mądra’ osoba, nie zmieniłam przed wyjściem butów, i maszerowałam do parku w czarnych, wysokich obcasach, które miałam na obiedzie, lecz tak bardzo nie mogłam się doczekać aż go zobaczę, że postanowiłam się już nie wracać...

*

Siedziałem na ławce w parku i czekałem na Veronicę. Dzisiejszy dzień był naprawdę zakręcony... Liam przeprowadził ze mną rano tą swoją moralną gadkę, i powiedział to swoje ukochane: „A nie mówiłem?”. Gdy złożyliśmy mu swoją pierwszą wspólną wizytę, on doskonale wiedział co się kroi w naszych przelotnych spojrzeniach i gestach... Nie wiem jak on to robi, bo nawet nie wiedziałem, że coś się dzieje pomiędzy mną a Veronicą, ale on tak.

Zza rogu wyłoniła się wysoka, długonoga piękność, w krótkiej kwiaciastej sukience i butach na obcasie. Jeśli mam być szczery, to na początku nie poznałem w niej Veronicy. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szeroko i przyśpieszyła kroku, a ja stanąłem jak wryty „nie tylko ty kolego...”. Ta dziewczyna z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakuje...

- Cześć, kochanie – skradłem jej szybki pocałunek – Wow... wyglądasz... bosko – wydusiłem z siebie po raz kolejny pożerając ją od góry do dołu wygłodniałym wzrokiem. „Stary... twoje spodnie zaraz tego nie wytrzymają” zadrwiło ze mnie moje wewnętrzne ja, a ja popatrzyłem na śmiejącą się dziewczynę – Jak poszło? – spytałem w końcu, a brunetka momentalnie przestała się śmiać i jej mina posmutniała.

- Jeśli pytasz o to, czy przedstawienie się udało, to nawet nie wiesz jak bardzo... – powiedziała siadając na drewnianej ławce obok. Przysiadłem się, obejmując ją ręką, a ona od razu położyła głowę na moim ramieniu i się we mnie wtuliła. Wystawiła do przodu swoją smukłą dłoń i pokazała mi błyszczący pierścionek z wielkim brylantem.

- Nie martw się, maleńka. Na pewno coś jeszcze wymyślimy – pocałowałem ją w czubek głowy i siedzieliśmy tak w ciszy przez dłuższy czas.

Z wcześniejszej względnie słonecznej i ładnej pogody, i z małego orzeźwiającego zrobiło się naprawdę posępnie. Czarne chmury zasłoniły już prawie całkowicie słońce a wiatr wzmógł na sile, będąc już nieprzyjemnym. To było kwestią czasu, aż na ziemie spadnie wielka ulewa... Wstaliśmy z ławki i skierowaliśmy się w stronę drogi powrotnej, kiedy złapało nas całkowite oberwanie chmury. Deszcz uderzał w ziemię z niewiarygodną siłą i ilością.

Dziewczyna cicho pisnęła, kiedy jej gołe ramiona zetknęły się z zimnymi strugami wody. Ściągnęła buty i zaczęliśmy biec. Byliśmy cali przemoczeni, w środku parku, kiedy ona tak po prostu nagle stanęła i zaczęła się śmiać. Również stanąłem i popatrzyłem się na nią niezrozumiale. „Co takiego śmiesznego jest w... deszczu?”

- O co chodzi? – spytałem podchodząc bliżej niej. Dziewczyna nie przestała się śmiać, tylko rozłożyła ręce na boki i uniosła twarz do góry, napawając się kroplami spadającymi na jej twarz.

- Nie uważasz, że to głupie, uciekać przed deszczem, kiedy i tak jesteśmy cali mokrzy? – spytała trochę się uspakajając. Uśmiechnąłem się widząc jej radosną twarz. Dawno nie widziałem nikogo cieszącego się z tak błahych i pozornie dziecinnych rzeczy. W sumie, to wyglądała trochę jak takie małe dziecko, które wszystko śmieszy i robi wszystko co dziwne. Lubiłem patrzeć na jej szczery uśmiech.

Przytuliłem ją mocno do siebie, pokazując tym samym, jaka jest dla mnie ważna. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, po chwili odsuwając się na trochę i patrząc mi na twarz.

- Wiesz, Zayn. Jesteś mokry – powiedziała poważnym głosem i taką samą miną, po czym tak po prostu wybuchła śmiechem i znów wtuliła się we mnie. Zaśmiałem się pod nosem, kiwając z niedowierzaniem głową. Niby dorosła, a czasem zachowuje się jak małe dziecko...

Deszcz nieustannie padał, a my nic sobie z tego nie robiąc, staliśmy po środku parku w przemoczonych ubraniach. Normalny człowiek, przechodząc z boku, pomyślałby, że jesteśmy nienormalni, ale szczerze, to miałem gdzieś opinie innych, a w szczególności tych babć, które swoim wścibskim wzrokiem skanowały z pogardą naszą dwójkę. Uśmiechałem się wiedząc, jakim jestem szczęściarzem, że trzymam w ramionach taki skarb, który jest cały mój. „Polemizowałabym...” podpowiedziała moja podświadomość, ale w tym momencie nie miałem najmniejszej ochoty jej słuchać.

*

Wróciłam do domu cała przemoczona. Weszłam do pokoju i zaczęłam rozbierać się z mokrych ciuchów. Wrzuciłam sukienkę do kosza na pranie, stojącego w łazience i weszłam do kabiny prysznicowej. Puściłam wodę, i syknęłam cicho, kiedy gorący strumień wody poleciał na moje przemarznięte ciało. Po chwili zaczęło się robić przyjemnie i stałam pod prysznicem rozkoszując się ciepłem.

Nagle poczułam czyjeś dłonie, sunące wzdłuż moich bioder. Mruknęłam przeciągle, kiedy po moim ciele rozlała się fala przyjemnych dreszczy. Uśmiechnęłam się pod nosem, myśląc w jaki sposób Zayn się tu dostał, nie będąc zauważonym przez ochronę. Ręce zgrabnie przyciągnęły mnie do nagiego ciała chłopaka i wyczułam twardą wypukłość przy moich pośladkach.

- Nawet nie wiesz, jak długo czekałem na ten moment – cichy, słodki głos, rozniósł się po pomieszczeniu, a ja przerażona odwróciłam się i napotkałam wzrokiem, wygłodniałe, przepełnione pożądaniem, niebieskie tęczówki.

1 komentarz:

nat.ik pisze...

Ale co? Zaraz... jak to?
Przecież Lou miał być tylko dobrym przyjacielem!
I znowu będę jechać do @katie093 i musimy opracować nowy plan, tym razem podwójnego morderstwa...
Ja się tak nie bawię. Chcę już wiedzieć co będzie dalej, bo pierścionek z wielkim brylantem to nie wszystko ;)
Z niecierpliwością czekam na kontynuację <3
Xx.

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3