Obudziłam się bardzo gwałtownie, jak ze złego snu, i próbowałam wstać, jednak czyjeś ramiona oplecione wokół mojej talii bardzo skutecznie mi to uniemożliwiały. Byłam cała spocona i moje ciało drżało. Wyszarpałam się z niechcianego uścisku i szybko pobiegłam do łazienki. Uklęknęłam przy toalecie i zwróciłam całą zawartość mojego żołądka. Czułam się dziwnie osłabiona i obolała...
Umyłam szybko zęby, usiadłam na podłodze, opierając się o wannę. Oparłam czoło o zgięte nogi i oplotłam je rękami. Zaczęłam głęboko oddychać, próbując się uspokoić. Przecież to nie możliwe... nie mogłam z nim... to po prostu nie możliwe. Moje ciało niemiłosiernie drżało, a w pomieszczeniu było dziwnie zimno. Nagle ktoś złapał mnie za ramię, na co podskoczyłam przerażona.
Popatrzyłam wystraszonym wzrokiem, jednak zobaczyłam czegoś, czego się nie spodziewałam. Głębokie, brązowe tęczówki, czarnowłosego chłopaka.
- Hej, Veronica, co się stało? – spytał z troską w głosie i przyklęknął przy mnie – Jesteś cała rozpalona i drżysz – powiedział, dotykając mojego czoła.
- Niedobrze mi... – jęknęłam i szybko doczołgałam się do toalety, znów wymiotując. Chłopak zgarnął mi włosy i je przytrzymał nad moją głową.
- Kochanie, coś jest nie tak... musimy jechać z tym do lekarza i wpakować Cię z lekami do łóżka, bo ewidentnie jesteś chora – powiedział spokojnym głosem. Wyciągnęłam w górę ręce, żeby chłopak pomógł mi wstać. Gdy jako tako stałam już na nogach, podeszłam chwiejnym krokiem do umywalki i przepłukałam usta miętowym płynem, żeby zniwelować ten okropny smak i zapach.
Z pomocą Zayna dostałam się do łóżka. Jedyne na co miałam ochotę to pójście spać i rozgrzanie się, bo było mi tak przeraźliwie zimno, że cała się trzęsłam, lecz Zayn uparł się, że trzeba mnie zawieźć do lekarza. Nie podobało mu się to w jakim stanie się znajduję. Po dość długim czasie kłótni, ostatecznie się zgodziłam, ponieważ nie miałam siły dalej użerać się z Malikiem. Ze względu na to, że była noc, pojechaliśmy do szpitala.
*
- Co powiedziała lekarka? – ciche pytanie wyrwało mnie z zamyślenia, kiedy oglądałam miasto nocą zza okna szpitalnej sali. Popatrzyłam na czarnowłosego, który intensywnie mi się przyglądał i czekał na odpowiedź.
- Że jestem bardzo osłabiona i muszą mnie zatrzymać w szpitalu na dzień lub dwa, żeby unormować niedobory różnych witamin w moim organizmie i kontrolować mój stan. Widocznie jak byliśmy w parku, to mnie coś złapało... – westchnęłam blado się uśmiechając.
Czułam się strasznie słabo i nie kontrolowałam mojego organizmu. Ze zmęczenia, moje oczy praktycznie same się zamykały i zaczęłam odpływać w błogi sen.
- Poinformuję Twoją mamę o tym, że znajdujesz się w szpitalu i postaram się wpaść, kochanie. Trzymaj się – usłyszałam jeszcze gdzieś w oddali i poczułam jak chłopak składa na moim czole pocałunek. Mruknęłam do niego coś niezrozumiałego i udałam się do krainy snów.
- Okłamałaś mnie Veronico. Nie daruję Ci tego! – jego krzyk poniosło echo po całym pomieszczeniu. Leżałam na zimnym betonie, patrząc ze strachem na jego małą sylwetkę, która z tej perspektywy wydawała się znacznie większa i przerażająca. Czułam w ustach metaliczny smak krwi, po niedawnym uderzeniu, które mi zadał. Złapałam się za bolący, posiniaczony brzuch. Chyba gorzej być nie mogło... miałam ochotę umrzeć, kiedy każda komórka ciała przesyłała do mózgu sygnał bólu. Miałam taką ochotę, ale musiałam żyć... dla nich. Zebrałam w sobie resztki sił, które pozostały w moim ciele. Próbowałam się podnieść, lecz na marne. Jedno kopnięcie ponownie zwaliło mnie z nóg i resztkami sił, walczyłam o oddech.
- Zabiję całą waszą trójkę, a zacznę od was – popatrzył w naszą stronę i wycelował we mnie swój czarny pistolet. Pociągnął za spust i kula poleciała prosto w moją stronę.
Wyrwałam się ze snu cała zdyszana i oblana zimnym potem. Mój ciężki oddech roznosił się po pomieszczeniu, razem z moim dudniącym sercem. Opadłam z powrotem na poduszkę i przymknęłam oczy, próbując uspokoić zdenerwowanie. „Spokojnie Veronica, to był tylko zły sen...” Jak na sen był strasznie realistyczny...
Za oknem powoli wschodziło słońce, oświetlając swoimi promieniami białe pomieszczenie. Wyglądało całkiem inaczej, niż przy świetle które zeszłej nocy dawała żarówka, mimo to wcale nie wyglądało ani trochę bardziej przyjaźnie, czy zachęcająco. To nadal był szpital, których nienawidziłam.
Wpadłam z zadumę oglądając krajobraz za szpitalnym oknem, i podziwiając piękny wschód słońca. W mojej sytuacji wypadałoby zadać sobie pytanie dziejów, czyli „Co będzie dalej?” Jeśli o to chodzi, to byłam w czarnej kropce, roztargniona pomiędzy miłością mojego życia, moim wujkiem, który tak naprawdę jest moim ojcem i moim narzeczonym, którego nie kocham, ale on zdaje się żywić do mnie inne uczucia. Czyli inaczej mówiąc, jestem w czarnej dupie.
- Hej, skarbie – usłyszałam ciepły głos mamy. Wystraszona, podskoczyłam na łóżku i odwróciłam się w stronę rodzicielki.
- Boże... mamo, wystraszyłaś mnie – jęknęłam ochrypłym głosem. Popatrzyłam za postać matki i zobaczyłam kogoś, kogo zupełnie się tu nie spodziewałam... Jakoś nie wiem czemu, ale nie było mi przyjemnie przebywać w jego towarzystwie, chociaż tak naprawdę nic mi nie zrobił. „Jeszcze...”
- Cześć, Veronica – powiedział nieśmiało wyłaniając się zza mojej mamy i delikatnie uśmiechając.
- Hej – mruknęłam i zwróciłam się z powrotem do mamy – Co wy tak właściwie tu robicie?
- Zayn mnie poinformował rano, że jesteś w szpitalu, więc od razu przyjechałam. Louis o wszystkim wie, więc nie obawiaj się... nikomu nic nie powie – spojrzała na chłopaka, co ten tylko przypieczętował jej słowa swoim skinieniem głowy.
- Mark wie, że ja tu jestem?
- Nic mu nie mówiłam skarbie, ale wiesz, że on wie o wiele więcej, niż powinien... – mama westchnęła – Muszę już iść. Wpadnę do Ciebie później, bo jak Mark zobaczy że nas obu nie ma, to tym bardziej zacznie coś podejrzewać. Postaram się wymyślić jakąś wymówkę – pocałowała mnie w czoło i tym razem zwróciła się do Louisa – Idziesz?
- Umm.. nie. Zostanę z Veronicą – powiedział, na co moja mama pokiwała głową i jeszcze raz się z nami żegnając wyszła z sali. Gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem z nim sam na sam, jakieś dziwne, zimne ciarki przeszły po moim kręgosłupie. Nie dość, że siedział tu ze mną, to jeszcze w ogóle się nie odzywał, wpatrując we mnie. „Nie, to zdecydowanie nie jest fajne uczucie...”
- Przepraszam – szepnął nagle. Spojrzałam na niego niezrozumiale, marszcząc przy tym brwi.
- Za co?
- Za ten pocałunek... wiem, nie powinienem był tego robić – westchnął spuszczając głowę – widzę przecież, że zachowujesz się w stosunku do mnie inaczej. Przepraszam... nie chciałem tego schrzanić, nie skreślaj mnie... wiem, że nie będę mógł nigdy liczyć na nic więcej, ale pozwól mi być przynajmniej Twoim przyjacielem... – podniósł na mnie wzrok, przeszywając mnie swoimi błękitnymi tęczówkami, a ja siedziałam jak wryta w łóżko i starałam sobie przemyśleć i przyswoić słowa, które przed chwilą wyleciały z jego ust.
- Rozumiem, ale proszę Cię Louis. Nie każ mi teraz tego rozgrzebywać. Przepraszam, ale mam teraz na głowie za dużo, żeby o tym myśleć – uśmiechnęłam się do niego słabo i spuściłam głowę, bawiąc się skrawkiem kołdry. Chłopak chyba trochę się zmieszał, bo przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. W końcu odważył się przerwać tą nieznośną ciszę.
- Pójdę do bufetu. Przynieść Ci coś? - spytał wstając z krzesełka, stojącego niedaleko mojego szpitalnego łóżka. Szybko się zastanowiłam i poprosiłam go o jakiś sok i kanapkę. Chłopak wyszedł, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami, co nie było najlepszym pomysłem...
W sumie to nie zabrało mu to dużo czasu. Niecałe 5 minut później, wrócił już do sali z moją kanapką, sokiem i swoją herbatą. Usiadł z powrotem na białym krześle i upił łyk parującego napoju. Gdy przyjemny zapach rozniósł się po pomieszczeniu, momentalnie wzięła mnie ochota na kubek gorącej herbaty.
- Louis...?
- Tak?
- Czy mógłbyś przynieść mi herbatę? Przepraszam, ale jak poczułam ten zapach, to wzięła mnie ogromna ochota... - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, czym chyba sobie wywalczyłam sukces.
- Jasne - powiedział krótko, po czym znów wstał i poszedł do bufetu po herbatę, dla mnie. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, i już miałam przywitać bruneta uśmiechem i mówić "dziękuję", lecz to nie on wszedł.
- Dzień dobry, Veronico - usłyszałam ten znienawidzony, parszywy głos. Nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko z obrzydzeniem na Mark'a, któremu widocznie nie podobała się zaistniała sytuacja - Czemu nie poinformowałaś mnie, że jedziesz do szpitala? - spytał szorstkim tonem - Tak właściwie, to jak Ty się tu znalazłaś, skoro Twoje auto stoi w garażu? - dodał, a wszystkie moje mięśnie, jak jeden mąż się spięły. "No to pięknie...Co ja mam teraz powiedzieć? Zayn mnie przywiózł?" Cholera!
- Spytałem o coś i oczekuje odpowiedzi - warknął zirytowany.
- Ja ją tu przywiozłem - powiedział niewzruszonym głosem Louis, który właśnie wszedł do sali - Jest jakiś problem, proszę pana? - postawił moją herbatę na stoliczku i stanął przed Markiem, z założonymi rękoma na klatce piersiowej.
- Tak, panie Tomlinson. Veronica jest moją córką i chciałbym o takich rzeczach wiedzieć - syknął w stronę nadal niewzruszonego bruneta „On jest na prawdę dobrym aktorem..." Imponowała mi postawa Louisa... ja już dawno, na jego miejscu bym wymiękła, a on stanowczo mnie bronił, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. W sumie to byłam mocno zaskoczona, bo nie sądziłam, że skłamie w mojej obronie... „Chyba go nie doceniałaś..."
- Dobrze, w takim razie na następny raz przyjdę do pana w środku nocy i poinformuje pana, że zabieram pańską córkę do szpitala, bo źle się czuje. Coś jeszcze? Bo z tego co lekarz mówił, to Veronica powinna odpoczywać, a pan nie pozwala jej na to, swoją obecnością... – powiedział nadal niewzruszonym głosem, ale z nutą pewności. Dobra. Teraz to naprawdę padłam! Louis chyba nie wie, z czym igra... „ugh... nie będzie dobrze...” jęknęłam w myślach i przypatrywałam się zaistniałej sytuacji. Własnym oczom nie wierzyłam, kiedy Mark mruknął jeszcze coś pod nosem do Louisa i wyszedł z sali. Odetchnęłam z ulgą ale nadal z niemałym szokiem przypatrywałam się drzwiom, przez które przed chwilą wyszedł mężczyzna.
Chłopak obrócił się w moim kierunku i usiadł na białym krześle, popijając swoją herbatę. Jak to możliwe, że nie bał się Marka... że mu się postawił? Przecież Mark był niebezpieczny, i Louis albo nic o nim nie wiedział, albo był zwyczajnie głupi i pewny siebie.
- Dziękuję – szepnęłam w końcu odzyskując zdolność mowy. Chłopak posłał mi ciepły uśmiech i szepnął zwykłe „nie ma za co”. – Tak właściwie, to czemu mi pomogłeś? – spytałam po chwili ciszy.
- Przyjaciele sobie pomagają – puścił do mnie oczko i na jego twarzy znów pojawił się ten szeroki, dobrze nastrajający innych uśmiech – Tak poza tym, to znam po części Twoją sytuację i rozumiem, że musi Ci być z tym ciężko... Gdyby Mark dowiedział się o tym, że Zayn żyje, znów straciłabyś kogoś bliskiego... Byłbym kompletnym idiotą, gdybym Ci nie pomógł.
- Nie boisz się, że to będzie miało swoje konsekwencje?
- Może i będzie miało, ale za dużo w życiu wycierpiałaś, żebym ja nie mógł, nastawić za Ciebie głowy. Mam nadzieję, że Mark nigdy nie odkryje, że twój ukochany żyje, i że uda wam się rozwiązać wszystkie problemy. Ja w miarę moich możliwości będę Ci pomagał... skoro już wpakowałem się w to, to pozwól mi w tym zostać i na coś się przydać.
Od Autorki: Udało mi się dodać ten rozdział wcześniej, bo jutro mam małe urwanie głowy i mogłabym się z tym nie wyrobić. Ze względu na to, że ten rozdział był raczej krótki i nijaki, kolejny pojawi się najprawdopodobniej w sobotę wieczorem/w nocy.
Dziękuję za wszytskie komentarze, i przepraszam, że na nie nie odpowiadam - nadal nie znalazłam jakiegoś "kruczka" przez którego nie ma pod komentarzami przycisku "Odpowiedz"... tak, blogger ostatnio coraz bardziej mnie irytuje. Mimo wszystko dziękuję za każde miłe słowo! Nie macie pojęcia, jaki uśmiech gości na mojej twarzy, jak czytam komentarze i jaką dajecie mi tym motywację :)
Jeszcze raz dziękuję, i do soboty! Xx.
1 komentarz:
Louis <3
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3