sobota, 19 października 2013

Rozdział 17

Minęło dość sporo czasu, od kiedy wyszłam ze szpitala.  Prawie codziennie widywałam się z Zaynem i nie raz zdarzało się, że ja nocowałam u niego, albo on u mnie. Mark jak na razie odpuścił... myślę, że to jest kwestią czasu, aż znów coś wymyśli, lub nie daj Boże zauważy.

Usiadłam na krześle przed toaletką i zajęłam się rozczesywaniem włosów. Gdy odłożyłam szczotkę, mój wzrok zatrzymał się na ozdobnej ramce, i znajdującym się w niej zdjęciu. Taty i moim... Wzięłam je do ręki i przyglądnęłam się mu. Jak zawsze uśmiechnięty i pełen życia. Zdjęcie z wakacji nad jeziorem, gdzie tata uczył mnie wędkować.

Wspomnienia są na tyle dobre, że przypominają nam cudowne chwile z przyszłości, lecz za razem na tyle złe, że uświadamiają, że to było i nigdy nie wróci. Czasem naprawdę ich nienawidziłam. Przypominając sobie te beztroskie chwile, kiedy byłam mała i wszystko było proste, miałam czasem ochotę płakać. Czemu życie jest takie cholernie trudne? Czemu za każdym razem, kiedy zaczyna być lepiej, ono kopie nas w dupę i pokazuje, że nie wolno cieszyć się upragnioną wolnością. Nie można być wolnym od problemów...

Tak bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Wygadać się mu, i choć wiem, że nie byłoby mi łatwo to zrobić, to na pewno byłoby mi łatwiej porozmawiać o tym z nim, niż kimkolwiek innym. Zawsze umiał mnie wysłuchać i choćbym nie wiem co zrobiła, trzymał moją stronę. Był swego rodzaju, moim najlepszym przyjacielem. Cholernie za nim tęskniłam.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Pośpiesznie odłożyłam zdjęcie na swoje miejsce i przetarłam zaszklone oczy. Podeszłam do mahoniowych drzwi i przekręciłam klucz, ciągnąc równocześnie za klamkę.

- Hej, Ronnie – brunet posłał mi swój ciepły uśmiech.

- Cześć, Lou. Wchodź – przepuściłam go w drzwiach i zamknęłam drewnianą powłokę za nim. Chłopak usiadł na łóżku. Przysiadłam się do niego, siadając po turecku i opierając się o czarne, metalowe wezgłowie.

- Coś się stało? – zaczęłam, uważnie przypatrując się brunetowi.

- Nie... tak przyszedłem zobaczyć co u Ciebie – uśmiechnął się, ale po chwili mina nieco mu zrzedła – Płakałaś?

- Um niee – mój głos niepokojąco zadrżał. Przetarłam jeszcze raz oczy i kilkukrotnie nimi pomrugałam – To alergia... na te..umm... pyłki! – wypaliłam, kompletnie się nad tym nie zastanawiając.

- Tak, Ronnie. Pyłki... – Louis zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzaniem – Zapewne drzewa pylą w środku jesieni, a mi tu czołg jedzie – pokazał na swoje oko.

- Ugh... – westchnęłam krótko, przewracając oczami – po prostu... – „Tak, teraz wybrnij z tej sytuacji...” – po prostu wspominałam... – wypuściłam z wielkim świstem powietrze z moich płuc i spuściłam głowę bawiąc się nerwowo palcami.

- O Tacie? – spytał niepewnie chłopak. Przytaknęłam delikatnie głową.

- Po prostu strasznie mi go brakuje, i trochę sobie z tym nie radzę. Chciałabym z nim porozmawiać i się mu zwierzyć, ale go nie ma. Wiem... to głupie, ale po prostu za nim tęsknie.

- Przecież w tym nie ma nic głupiego! Każdy ma prawo do chwili słabości... wiem, że czasem jest trudno w życiu, ale to jest wtedy ten moment, żeby się wypłakać, wygadać i ruszyć do przodu. Życie ciągle idzie do przodu i trzeba za nim nadążać – jego lewy kącik ust uniósł się do góry w nikłym uśmiechu.

- A co jeśli nie mam komu się wygadać?

- Przecież masz mamę, Zayna... – powiedział.

- Chyba nie jestem gotowa na tą rozmowę z nimi... boję się jej...

- W takim razie nie wiem, co Ci mogę poradzić... – westchnął.

Poczułam jak wibruje mi komórka w kieszeni. Wyciągnęłam z niej telefon i odczytałam wiadomość: „Spotkajmy się za pół godziny w parku, Z.” Schowałam komórkę z powrotem do kieszeni i popatrzyłam na Louisa. Chłopak przyglądał mi się w wielką ciekawością. Posłałam mu szczery uśmiech, ale nagle coś spowodowało, że zamiast uśmiechnąć się, to się skrzywiłam i zasłoniłam usta ręką. Czym prędzej wstałam i pobiegłam do łazienki, nawet nie zamykając po sobie drzwi, zaczęłam wymiotować.

Usłyszałam chłopaka, który stał za mną i chyba nie do końca wiedział, jak się zachować. Patrzył na mnie nieco przerażony. Wstałam ciężko oddychając i podeszłam do umywalki, sięgając po pastę i szczoteczkę do zębów.

- Umm... dobrze się czujesz? Może powinniśmy jechać do lekarza... miałaś być już zdrowa – powiedział zaniepokojony.

- Nie... wszystko jest okej – mruknęłam pod nosem, wypluwając pastę i przepłukując usta.

- Przecież widzę, że nadal jesteś chora! Z takimi rzeczami nie można sobie igrać... – prawie krzyknął, jakby chciał mi wytłumaczyć coś, czego nie mogę pojąć. Czułam jak się we mnie gotuje za złości.

- Kurwa, ciąża, to nie choroba! – krzyknęłam wkurzona, i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. „Cholera...” Chłopak patrzył na mnie oczami wielkości pięciozłotówek. „Cholera, cholera, cholera.. .nie jest dobrze” jęknęłam w myślach.

- Ty.. Ty jesteś w ciąży? – spytał nadal zdziwionym głosem. „Wygadałaś się, to teraz masz...” – A Zayn wie? To o tym chciałaś z kimś porozmawiać, ale się bałaś? – spytał powoli łącząc kawałki wcześniejszej rozmowy.

- Tak – szepnęłam cicho, odpowiadając na wszystkie jego pytania – Błagam Cię Louis, nikomu ani słowa, rozumiesz? Nikt nie może wiedzieć... – poprosiłam błagalnym tonem.

- Jasne, zatrzymam to dla siebie, tylko czemu nikomu nie powiedziałaś? Przecież to i tak jest kwestią czasu, aż to będzie widać... – chłopak spytał marszcząc przy tym brwi.

- Boję się – szepnęłam cicho, gdy moje oczy znów się zaszkliły – Boję się tego, jak zareaguje na to Zayn, moja matka... A co jeśli Mark się dowie? Dlatego nie chce, żeby nikt o tym wiedział. Sama nie mogę się z tym uporać. Ciągle nie mogę uwierzyć w to, że gdzieś tam w środku, rośnie mała istotka... nowe życie. Nie jestem w stanie tego ogarnąć.

- Veronica, przecież to jest dziecko Zayna... przynajmniej on powinien wiedzieć. Znasz go jak nikt inny i wiesz, jak on bardzo Cię kocha... Razem na pewno sobie z tym poradzicie. To nie jest tylko twój „problem” ale i Zayna, więc nie powinnaś obarczać tylko siebie. Jak tylko będziesz w stanie, to powiedz mu o tym.

- Co jeśli się wścieknie i odejdzie? Nie wiem, czy chciałby mieć dziecko... nigdy o tym nie rozmawialiśmy – westchnęłam, przygryzając przy tym wargę – Nie chce go stracić znowu – szepnęłam prawie bezgłośnie, przypominając sobie ten ból i niesamowitą tęsknotę, kiedy wiedziałam, że on już nigdy nie wróci.

- Im szybciej mu powiesz, tym szybciej będziesz znała odpowiedź, jeśli będziesz to przeciągała, to sam może mieć do Ciebie pretensje, że powiedziałaś mu tak późno – Louis blado się do mnie uśmiechnął.

- Nie wiem... zobaczę jeszcze. Ale proszę Cię. Nikomu ani słowa...

- Dobrze, nikomu nie powiem. Ale jeśli będziesz miała jakieś problemy, to wiesz, że możesz na mnie liczyć? – spytał się patrząc prosto w moje oczy.

- Tak, dziękuję – szepnęłam i podeszłam do chłopaka, który zamknął mnie w przyjacielskim uścisku. „To nie to samo co Zayn...”

*

Przyszłam do parku, gdzie umówiliśmy się z Zaynem. Słoneczna, ale jesienna pogoda dawała się we znaki, delikatnym, zimnym wietrzykiem. Zobaczyłam idącego w moją stronę, wysokiego, ciemnowłosego chłopaka i momentalnie pobiegłam do niego i wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Zayn przywitał mnie czułym, namiętnym pocałunkiem, który momentalnie obudził stado motyli w moim brzuchu.

- Hej, kochanie – mruknął, nieco zachrypniętym głosem. „Bardzo seksownym głosem...” – Jak się masz?

- Nie najgorzej – posłałam mu uśmiech – Co dziś robimy? – spytałam nadal trzymając oplecione ręce, wokół jego talii.

- Możemy spacerować, możemy iść coś zjeść, możemy iść coś zrobić, lub pójść do mnie i lenić się na moim wygodnym łóżku – zobaczyłam ten błysk w oku i jeszcze raz wpiłam się w jego usta.

- Wybieram ostatnią opcję – mruknęłam pomiędzy kolejnymi pocałunkami – Chociaż... to zależy od tego, co masz do zaoferowania – popatrzyłam na niego cwanym wzrokiem i znów zauważyłam ten leniwy, seksowny uśmieszek.

- Nawet nie masz pojęcia, ile możemy tam zrobić ciekawych rzeczy... – powiedział, po czym wplótł swoje palce w moje i ruszyliśmy alejką parku, w kierunku jego domu.

Po drodze dużo rozmawialiśmy, ale nie miałam na tyle odwagi, żeby powiedzieć mu o ciąży. Pomimo mojej porannej rozmowy z Louisem, nadal się bałam jego reakcji. W końcu doszliśmy do dość sporego domu Zayna. Chłopak otworzył przede mną drzwi i wpuścił mnie do środka. Przeszłam holem do salonu, lecz coś zatrzymało mnie w pół kroku. Popatrzyłam na kanapę, na której siedziała rozłożona Carmen.

- O... Veronica, hej – powiedziała aż do porzygu, przesłodzonym, udawanie miłym głosikiem.

Poczułam jak krew zaczyna mi wrzeć w żyłach i przepływać przez nie ze zwiększoną siłą. Chłopak podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy, lecz gdy zobaczył moje mordercze spojrzenie, momentalnie mina mu zrzedła. Złapałam go za ramię i pociągnęłam za sobą w stronę kuchni. Zamknęłam za nami drzwi i stanęłam przed chłopakiem.

- Co. Ona. Tu. Robi! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, próbując chociaż trochę się opanować... Na marne.

- Miałem Ci powiedzieć... Po prostu nie było okazji... – powiedział w miarę spokojnym tonem.

- Nie było okazji? Czy ty siebie słyszysz? – krzyknęłam – Widzimy się prawie codziennie, a Ty nie mogłeś mi powiedzieć, że ta wywłoka tu mieszka?!

- Veronica... – upomniał mnie, ale ja jak jakaś maszynka, nakręcałam się jeszcze bardziej.

- Co Veronica? Nie mogłeś mnie uprzedzić, że ją tu zastanę? Tak właściwie to od kiedy ona tu jest i co tu robi? – spytałam, a raczej krzyknęłam.

- Poprosiła mnie o pomoc – powiedział krótko, lecz ja znów wtrąciłam mu się z zdanie.

- I to było powodem tego, że nie mogłeś mi o tym powiedzieć? – spytałam nerwowo gestykulując, słysząc, jak mój głos powoli z wkurzonego, załamuje się. „Cholerne zmiany nastroju...”

- Veronica, uspokój się – poprosił spokojnym głosem, łapiąc mnie za latające we wszystkie strony ręce i spojrzał mi w oczy. Nie... poziom mojego wkurwienia jest tak wysoki, że na mnie to nie działa. Przykro mi.

- Puść mnie – warknęłam i wyszarpałam moje ręce z jego uścisku, wychodząc szybkim krokiem z kuchni a następnie z jego domu i głośno trzaskając drzwiami. Poszłam przed siebie, chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Byłam zła, jeżeli nie powiedzieć wkurwiona, głodna, a za razem miałam ochotę płakać. Po prostu mieszanka wybuchowa!

*

Doszłam do domu i od razu udałam się do swojego pokoju. Włączyłam sobie na pełny regulator muzykę i położyłam na łóżku próbując racjonalnie pomyśleć. Nadal byłam zła... Nie wiedziałam, w czym Zayn miał problem, że nie uprzedził mnie o tym, że ta Carmen u niego jest. Pomimo, że jej już ostatecznie nienawidzę, to może zdzierżyłabym to, gdyby wcześniej mi powiedział, a nie ukrywał to przede mną, jakby to jakaś tajemnica państwowa była... Z czasem do mojej głowy zaczęły dochodzić pomysły tego, czemu mi nie powiedział, ale nie... On by tego nie zrobił... przecież mnie kocha, prawda?

Dobra, koniec tego myślenia, bo serio... obrazy wywołane przez moją wyobraźnie, zdecydowanie mi się nie podobały. Pogłośniłam muzykę i wsadziłam głowę pod poduszkę starając się już o tym nie myśleć. Nagle telefon się rozdzwonił a ja jęknęłam zirytowana i zaczęłam szukać ręką dzwoniącego urządzenia, które podziewało się gdzieś na łóżku.

- Czego? – warknęłam do słuchawki, nawet uprzednio nie sprawdzając kto dzwoni.

- Ronnie, spokojnie... wiem, że jesteś w ciąży, ale jeszcze nic Ci nie zrobiłem, żeby Cię wkurzyć – usłyszałam w słuchawce miękki, roześmiany głos Louisa. Wywróciłam oczami podnosząc się i siadając na łóżku.

- Coś Ci nie wyszedł żart, Tomlinson – westchnęłam nadal uprzedzonym głosem – Po co dzwonisz? – spytałam podchodząc do wieży i wyłączając muzykę, która trochę przeszkadzała mi w zrozumieniu chłopaka.

- Mam ofertę nie do odrzucenia – zaczął – ubierz się i za dziesięć minut widzę Cię na parkingu – powiedział, na co ja prychnęłam.

- Serio? A co jeśli powiem, że nie? – spytałam drocząc się z nim.

- Tak jak powiedziałem, to jest oferta nie do odrzucenia. Jak nie, to zaciągnę Cię siłą, więc lepiej ruszaj się, bo zostało dziewięć minut – powiedział wesoło i rozłączył się.

Nie pozostało mi nic innego, jak zebrać swoje manatki i przebrać się w coś normalnego. Ubrałam ulubione rurki i beżową bokserkę. Na to założyłam sweterek, płaszcz, a na nogi wciągnęłam kozaki. „No już niedługo nie będę mogła się tak ubierać... zostaną mi luźne ciuchy i dresy...” westchnęłam w myślach.  Ze względu na moje ostatnie złe samopoczucie założyłam na szyję wełniany komin i zobaczywszy czy ma to ręce i nogi, wzięłam komórkę i wyszłam z pokoju.

- O... wyrobiłaś się w 8 minut – zagwizdał Tommo pod nosem, nonszalancko opierając się o samochód. Oderwał się od niego i zwinnym ruchem otworzył drzwi pasażera – Wsiadaj.

- Louis, nie żeby coś, ale chcesz mnie gdzieś wywieźć, nawet mi nie powiedziałeś gdzie i po co... zaczynam się bać – powiedziałam marszcząc przy tym brwi.

- Niczego się nie bój, zobaczysz, że będzie fajnie – mrugnął do mnie. Popatrzyłam na niego trochę nieufnym wzrokiem, ale ostatecznie wsiadłam do samochodu... W końcu i tak nic lepszego nie mam do roboty, a do Zayna nie pójdę, bo pewnie opiekuje się swoim, biednym i potrzebującym pomocy ‘gościem’.

A tak właściwie, to ona potrzebowała pomocy? Serio? Mógł sobie lepszą bajeczkę wymyślić, bo ona, potrzebująca pomocy? Jakoś mi się to nie widzi... Szczególnie, że jest to chyba najbardziej samowystarczalna kobieta na tej ziemi, jaką znam.

*

Dojechaliśmy pod dość duży dom. Wszystko fajnie, gdyby nie to, że był na niemałym pustkowiu. Dookoła rozpościerały się lasy, pola i inne, i jedynym zabudowaniem był ten dom. Chłopak zaparkował zgrabnie i zgasił silnik.

„Kurwa! A co jeśli Louis jest zawodowym mordercą, wywiózł mnie tu, żeby mnie zgwałcić a potem poćwiartować na kawałki, wyrzucić do pobliskiej rzeczki i wtedy nikt nie znajdzie mojego ciała (a raczej jego kawałków...)?” takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy chłopak wysiadł i szybkim krokiem podszedł do moich drzwi, otwierając je przede mną.

- Louis, gdzie my jesteśmy? – spytałam starając się, żeby moje przestraszenie nie było aż tak widoczne.

- Pod domem mojego przyjaciela – uśmiechnął się przyjaźnie. „No to jeszcze lepiej. Przyjaciel mu pomoże mnie poćwiartować!” zamknij się- nakazałam mojej podświadomości i starając się znaleźć odrobinę odwagi odpięłam pas i wysiadłam powoli z auta. „Tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałam, jak skończysz razem ze mną w czarnym worze...”

Udaliśmy się z Louisem pod drzwi i chłopak zadzwonił domofonem. Po chwili drewniana powłoka się otwarła i stanął w niej szeroko uśmiechnięty blondyn.

- Hej – przywitał się z Louisem, przybijając sobie piątkę – To musi być Veronica – zwrócił się do mnie i przywitał się – Miło mi Cię poznać, ma na imię Niall – w jego głosie dało się usłyszeć inny akcent... jakby, irlandzki? Uśmiechnęłam się trochę wymuszenie do chłopaka, bo nadal nie za bardzo wiedziałam, co o tym myśleć i po co Louis mnie tu przywiózł.

Niall przepuścił nas w drzwiach i od razu dało się poczuć ciepło, różniące się od nieprzyjemnie chłodnej pogody na zewnątrz i dużo przepięknych zapachów. Rozebraliśmy się z wierzchniej odzieży i zawiesiliśmy płaszcze na wieszaku. Weszliśmy dalej, a raczej ja poszłam krok w krok za Louisem, bo w ogóle nie orientowałam się, jakie jest rozmieszczenie w tym domu, i jak okazało się, weszliśmy do kuchni, skąd dochodziły te cudowne zapachy.

Przy kuchence stała średniego wzrostu, szczupła blondynka, mieszająca coś w garnku. Louis od razu podszedł do niej, a ta, gdy tylko go zobaczyła, przytuliła go na przywitanie.

- Hej, Lou. Tak dawno cię nie widziałam... – powiedziała ciepłym, miłym głosem po czym odsunęła chłopaka na długość ramion – Nich ja ci się przyjrzę... tak rzadko tu bywasz, że za niedługo zapomnę jak wyglądasz – pokiwała z niedowierzaniem głową.

- Poczułem te zapachy i od razu przyjechałem. Chociaż znając życie, to nie będzie mi dane spróbować tych pyszności, jeśli twój mąż zaraz tu wparuje – brunet wyszczerzył się do niej bezczelnie – Niech ja spróbuję trochę tych pyszności – już próbował włożyć palec do garnka, kiedy dostał od niej ścierą.

- Wypad mi stąd z tymi paluchami, Louis – dziewczyna krzyknęła, a ja zaśmiałam się cicho na widok Louisa masującego swoje ramię, w które oberwał. „Nie wiem kim jest ta dziewczyna, ale już ją lubię!” podsumowałam.

- Dobrze siostra, już się tak nie denerwuj – wystawił do niej język.

- Cześć, mam na imię Kate – blondynka podeszła do mnie i przywitała się. Przez cały czas towarzyszył jej ten szczery uśmiech, taki, że samemu chciało się uśmiechać na ten widok. Do tego miała bardzo ciepły i miły głos... po prostu człowiek już od pierwszego wrażenia, miał ją za miłą, sympatyczną i taką, z którą można się zaprzyjaźnić.

Do kuchni wszedł Niall trzymając za rączkę małą blondyneczkę. Dziewczynka zauważając Louisa od razu do niego pobiegła i wtuliła się mocno w niego, swoimi małymi, pulchnymi rączkami.

- Tu jest moja księżniczka! – chłopak wziął dziewczynkę na ręce. Naprawdę... z mojej perspektywy wyglądało to jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzinka.

- Napijesz się czegoś? – Kate spytała mnie znienacka i momentalnie odwróciłam się w jej stronę.

- Tak, bardzo chętnie. Herbatę, jeśli mogłabym prosić – uśmiechnęłam się do niej i usiadłam na stołku przy wyspie kuchennej, nadal obserwując Louisa, który bawił się z małą blondyneczką.

Dziewczyna przyszła z dwoma parującymi kubkami i usiadła obok mnie. Podała mi jeden z nich i zatopiłam usta w gorącym, aromatycznym napoju.

- Umm... czyli jesteś siostrą Louisa? – niepewnie spytałam, zwracając się do blondynki.

- Nie – dziewczyna zaśmiała się krótko – Po prostu nazywamy się z Louisem rodzeństwem, bo przyjaźnimy się od małego i znamy się jak nikt. Nawet byliśmy, a raczej próbowaliśmy kiedyś być ze sobą, ale nam nie wyszło i traktowaliśmy to jak zwykły eksperyment. Nasze stosunki po tym się ani trochę nie zmieniły. On jest dla mnie jak młodszy brat, a ja dla niego jak siostra. No i w sumie, to dzięki niemu poznałam Nialla... – uśmiechnęła się na tą myśl, popijając kolejny łyk herbaty.

- Veronica, poznaj moją księżniczkę, Laylę – Lou przyszedł z dziewczynką, która siedziała mu na barana i skrzywił się lekko, kiedy dziecko niechcący pociągnęło za jego włosy. Zaśmiałam się na ten widok i pomachałam dziewczynce – Chodź szkrabie na chwilę do cioci Veronicy, bo wujek musi iść coś załatwić z tatusiem – Lou powoli ściągnął dziewczynkę z ramion i posadził ją na moich kolanach. Popatrzyłam na niego z lekkim przerażeniem i złapałam asekuracyjnie dziewczynkę w pasie, żeby przypadkiem mi nie zleciała.

- Przyzwyczajaj się – chłopak mrugnął do mnie okiem i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie z Katie i Laylą same.

- Boże... – szepnęłam sama do siebie. „Przecież to dziecko jest malutkie, zrobię mu krzywdę!”

- Coś się stało? – Kate chyba zauważyła moje przerażenie i mogłam się założyć, że moja twarz przypominała kartkę papieru – Jeśli nie chcesz, to możesz mi ją dać – zaproponowała uśmiechając się ze zrozumieniem.

- Nie, wszystko jest okej, tylko boję się, że zrobię jej krzywdę... nigdy nie miałam do czynienia z dziećmi...

- Po prostu asekuruj ją tak, żeby nie spadła, bo dzieci w jej wieku lubią być ruchliwe – dziewczyna powiedziała spokojnym, ciepłym głosem – Tak jak trzymasz, jest dobrze – uśmiechnęła się, czym chyba trochę mnie uspokoiła.

Dziewczynka była taka malutka... gaworzyła coś pod nosem i jak już zdążyłam się zorientować, potrafiła składać podstawowe zdania. Co prawda jeszcze z niewielkim trudem, wychodziło jej wypowiadanie dłuższych słów, ale potrafiła w miarę wytłumaczyć o co jej chodzi. Kate przyniosła małej kredki, flamastry i blok rysunkowy, po czym wróciła do przyrządzania dania. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do tej małej odpowiedzialności, za Laylę, która siedziała u mnie na kolanach i patrzyłam jak mała rysuje.

*

Po zjedzonym pysznym posiłku, przygotowanym przez Katie, siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy. Ja siedziałam z Laylą na dywanie i układałam zamek z klocków. Przez te kilka godzin, które już tu siedzieliśmy, mała zdążyła ukraść moje serce. Była strasznie słodka i kochana.

Jak się okazało, Kate i Niall znali moją sytuację. Możliwe, że w innym wypadku byłabym zła na Louisa, za to, że komuś powiedział, ale zabrał mnie tu nie tylko, żebym poznała jego przyjaciół, ale żebym mogła porozmawiać z Kate, która ma to już wszystko za sobą. W sumie, to była w bardzo podobnej sytuacji jak ja, bo z naszych rozmów, wynikło, że była starsza ode mnie o 2 lata, jak zaszła w ciążę.

Poczułam wibracje w kieszeni i wyciągnęłam szybko telefon ze spodni. Na wyświetlaczu pojawiło się imię, Zayna. Wpatrywałam się jak zaklęta w dzwoniący telefon, co mogło wyglądać z boku trochę dziwnie.

- Veronica, wszystko w porządku? – spytała blondynka, zauważając moje dziwne zachowanie.

- Umm.. tak – posłałam jej trochę wymuszony uśmiech i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Wyłączyłam telefon i schowałam z powrotem do kieszeni. Wróciłam do zabawy z Laylą i starałam się nie przejmować i zostawić na razie za sobą, wszystkie problemy.


____

Jestem mega ciekawa Waszej reakcji :D Ze względu na to, że był to ostatni rozdział, z moich 'zapasów' na kolejny będziecie musieli poczekać... trochę... nie wiem ile. Jak na razie, to nie mam jeszcze zaczętej 18-stki, bo pomagam koleżance w współtworzeniu bloga...
Myślę, że jak już będę wiedziała kiedy mniej więcej pojawi się rozdział, to poinformuję o tym na twitterze :)
Dziękuje wam za wszystko i do usłyszenia (a raczej, napisania)! Xx. <3

PS. dla spostrzegawczych, to we wcześniejszym rozdziale było małe nawiązanie do sytuacji Veronicy, m.in. w jej śnie ;)

3 komentarze:

kate093 pisze...

O ja o ja o ja o ja o ja o ja! TO JA! Jako żona Nialla <3 I mamy dziecko <3 O ja o ja o ja o ja o ja o ja o jaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Jaram się strasznie :D
Nie spodziewałam się tego tak szybko, cóż za cudowna niespodzianka :D Bardzo podobał mi się mój opis ;P Jak przeczytałam "ciepły i miły głos", to od razu pomyślałam o naszej rozmowie na Skypie... :D Sprawiam wrażenie miłej? A myślałam, że jestem wredną małpą! Hmmm, moja mama w takim razie kłamała, wolę Twoją wersję :D Jaaaaa nooooooo.... Tak się jaram, że chyba jeszcze kilka razy przeczytam ten fragment! I mogę złożyć zamówienie na jakiś mega czuły moment między Niallem a Kate? :DDDD A! No i wspólna przeszłość z Louisem... To by się nawet zgadzało, bo on był moją pierwszą, krótką miłością w One Direction :D

No ale dobra. Ogarniam się już.
Wiesz, że w poprzednim rozdziale pomyślałam o ciąży? Ale skoro lekarze nic nie mówili w tym temacie, to zrezygnowałam z tego pomysłu... A tu jednak ciąża, widać moja intuicja jest lepsza, niż mi się wcześniej wydawało :D
Niech ona powie Zaynowi. Proszę. Kocha ją i Veronica nie powinna ukrywać przed nim czegoś tak wielkiego... (no dobra, jeszcze nie wielkiego, ale już niedługo...). I ta cała laska. Carmen? Tak, Carmen. Nie podoba mi się. Może ją też powinnam z Natalią zabić? Tak, to jest plan ;)

Buziaki,
i kocham Cię normalnie za Nialla <3

Jaaaaa <3

nat.ik pisze...

Nie wiem co się mówi / pisze w takich momentach, ale gratuluję ;) Wszystkim wszystkiego :) Ronnie będzie miała dziecko, Katie jest szczęśliwa z Niallem, a Ty napisałaś bardzo ładny rozdział :) Tylko niech Ronnie porozmawia z Zaynem, bo teraz jak wyłączyła telefon to on pewnie kurwicy dostaje... sorry za wyrażenie ;p Niech sobie żyją długo i szczęśliwie, odjadą na tęczowym jednorożcu (którego im dam w prezencie ślubnym) w stronę zachodzącego słońca, a ja z moją wspólniczką zajmiemy się wszystkimi czarnymi charakterami ;)
Jedyne co na minus to ta cała Carmen, ale widzę, że Kate jest w tak szampańskim nastroju, że już zaplanowała co z nią zrobimy ;)

Całusy <3
Xx.

greenapple pisze...

Dobra, stwierdziłam, że pomimo że nie ma przycisku "odpowiedz" to i tak to mnie nie powstrzyma przed odpowiedzeniem (tak dobrze blogger ze mną nie ma!)

A więc Kasia:
Co do tego głosu, to tak... tym się kierowałam, jak to pisałam, bo masz mega fajny i miły głos... serio! :) Bardzo się cieszę, że niespodzianka się spodobała i że jednak to mój opis jest 'lepszy' ;p
O! Trafiłam z Louisem? To jeszcze lepiej! Tak jakoś chciałam pokazać, że Lou wcale nie jest 'tym złym' ale że też jest fajny ;) (taki braciszek, wsadzający paluchy do garnka, od siedmiu boleści hahaha xD)
Zobaczymy, czy Veronica zdobędzie się na taką poważną rozmowę z Zaynem, ale coś mi się zdaje, że Zayn trochę przeskrobał i nie będzie miał tak łatwo...
Twoja intuicja jest faktycznie dobra ;) Ale widać ja Was dobrze wyprowadziłam 'w maliny' tak, że chyba nikt nie był do końca pewny, nawet jak się domyślał ;)
Zabić Carmen? Jestem za! Skoro już się oferujecie z Natalią, to chyba skorzystam... mnie też wkurza, że pojawia sie zawsze w niewłaściwym miejscu, i nie dość, że ostatnio uciekła zostawiając Zayna i Veronikę na pastwę terrorystów, to teraz przyszła i potrzebuje pomocy... hmm... trzeba coś z tym zrobić ;)
Dziękuję CI kochaha za wspaniały komentarz, i cieszę się Twoim szczęściem :) <3

Natalia:
hahahahaha... spoko, też tak myślę, że określenie, że Zayn dostaje "kurwicy" to jest bardzo dobre określenie :D Awww... <3 Myślę, że Veronica i Zayn ucieszą się, jak im powiem, że dostaną w prezencie ślubnym Twojego tęczowego jednorożca! (teraz tylko trzeba im powiedzieć, że muszę się pobrać ;p) Ty i @katie093 powinnyście założyć firmę "usuwającą" zbędnych ludzi xD Dziękuję Ci za komentarz i bardzo się cieszę, że podobał Ci się rozdział :) <3 Wy chyba sobie nawet nie wyobrażacie, jak bardzo szczerzę się do tego laptopa (i co gorsza, nie mogę przestać) dobrze, że mnie nikt nie widzi, bo by mnie jeszcze wysłali na kobierzyńską (czy gdziekolwiek w Krakowie jest psychiatryk xD)

Dziękuję dziewczyny! Kocham i całuję! Xx. <3

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3