środa, 2 października 2013

Rozdział 11

Już drugi dzień siedzieliśmy w pałacu prezydenckim i udawaliśmy.
Udawaliśmy, że nic się nie stało i że wszystko jest dobrze. Według planów Marka, moja matka zadzwoniła na policję i zgłosiła zaginięcie mojego ojca. Ciało wyrzucili gdzieś na obrzeżach miasta i pozmywali wszystkie ślady, po których mogli by dojść, że to oni go zabili. Plan był taki: Policja miała znaleźć ciało mojego ojca, miała być wielka żałoba a my miałyśmy za wszelką cenę siedzieć cicho. Nie chciałam tego, ale bałam się, że w konsekwencji Mark odbierze mi jedyną osobę, która mi została... moją mamę.

Całymi dniami przesiadywałam w swoim pokoju i nie chciałam się z nikim widzieć. Miałam wyrzuty sumienia... to ode mnie zależało, czy któryś przeżyje... Tylko który? Nie potrafiłabym wybrać, nie raniąc przy tym jakiejś cząstki mnie i moich bliskich.  Po prostu nie potrafiłabym skazać kogoś moim głosem na śmierć. Tylko czy moim brakiem głosu tylko nie pogorszyłam sprawy? Kotłowałam się z własnymi myślami i potrzebowałam z kimś porozmawiać... chciałam porozmawiać z nim, ale jego już nie było.

Sama nie wiedziałam, czemu przeżywam jego śmierć bardziej niż mojego ojca... Przecież to był tylko ten wkurwiający mnie zawsze i działający mi na nerwy Zayn! „Zayn w którym nieświadomie się zakochałaś...” No właśnie... czy mogę to tak nazywać? Czy to co do niego czułam, faktycznie było miłością? Zresztą... teraz to i tak nie ma znaczenia... on nie żyje, a ja zostałam „ukochaną córeczką” mojego biologicznego ojca, który udaje, że się mną interesuje... (czujecie ten sarkazm?).

Było południe. Mark wziął moją matkę na policję, oraz pewnie do mediów, żeby zgłosić zaginięcie swojego brata. Byłam sama, poza chmarą ochroniarzy w budynku pałacu prezydenckiego. Otwarłam cicho drzwi i przez szparę zobaczyłam jak wygląda sytuacja na korytarzu. Na końcu, zaraz przy schodach stał jeden czarnoskóry ochroniarz. Przyjrzałam mu się i zobaczyłam, że jest to Ben. Odetchnęłam z ulgą i upewniwszy się, że nikogo więcej nie ma, wymknęłam się z pokoju.

- Cześć Ben – uśmiechnęłam się do mężczyzny.

- Witam, panienko – również posłał mi uśmiech – Gdzie się panienka wybiera?

- Ben... proszę. Ile razy jeszcze mam Ci mówić, żebyś mówił do mnie po imieniu? Znasz mnie od takiego – pokazałam ręką metr nad ziemię.

- Więc gdzie się wybierasz, Veronico? – spytał ponownie.

- Zgłodniałam... idę do kuchni – powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Dobrze. Twój wujek kazał mi Cię przypilnować, żebyś nie wychodziła z budynku. W związku z zaistniałą sytuacją z Twoim ojcem – powiedział łagodnie. Współczuję ludziom, którzy żyją w nieświadomości... na wspomnienie o moim ojcu poczułam ukłucie w żołądku i zalewającą mnie falę żalu, ale starałam się twardo stać na ziemi i nie dawać po sobie poznać, że coś jest nie tak.

- Dziękuję, Ben. Idę – pomachałam mu i zbiegłam długimi krętymi schodami na dół. Przeszłam przez główny hol na parterze. Po środku wisiał gigantyczny kryształowy żyrandol, który zawsze mi imponował... był piękny. Zatrzymałam się na chwilę i oglądnęłam go. Uśmiechnęłam się pod nosem, pamiętając, że jak byłam mała tata zawsze zabierał mnie tu i gdy nikogo nie było ślizgaliśmy się po marmurowej podłodze. Uwielbiałam tatę „po pracy”. Zawsze starał się mieć dla mnie czas i mieliśmy swoje sekrety... na przykład ten, że jeżdżąc na skarpetkach po tej podłodze, zbiliśmy wazon i podobiznę jakiegoś ważnego człowieka. Tego nie musiał nikt wiedzieć... Jak to się stało, to zbiegliśmy z miejsca przestępstwa i udawaliśmy, że nic nie wiemy. Tata często czytał mi na dobranoc i oglądaliśmy z mojego balkonu spadające gwiazdy wymyślając marzenia... Teraz już go nie ma, a na te wspomnienia znów w moim żołądku czuję dziwne kłucie.

„Czyżby wyrzuty sumienia?”

Otrząsnęłam się i poszłam dalej przed siebie. Zeszłam na dół i udałam się do kuchni.
Kuchnia znajdowała się na dole, tak jakby ‘w piwnicy’. Było to duże, przestronne miejsce i rzadko kiedy ktoś tam schodził. Może poza mną... Jak już wcześniej wspominałam uwielbiałam tam przesiadywać.

- Veronica! Jak miło Cię widzieć – przywitał mnie ciepły głos Grety – Czemu przez dwa dni nic nie jadłaś? Ben ciągle odsyłał mi jedzenie, które Ci przyrządziłam – spytała zatroskana.

- Ciebie też miło widzieć – posłałam jej uśmiech – Jakoś nie miałam na nic ochoty – skłamałam, lecz starsza kobieta za dobrze mnie znała, żeby dać się na to nabrać.

- Co się dzieje, kochana? Przecież widzę, że coś jest nie tak... wiesz, że mnie nie oszukasz – mrugnęła do mnie oczkiem i posadziła mnie przy drewnianym stoliku, który stał w kącie, obok blatu kuchennego. Zrobiła mi pyszną jajecznicę na boczku i gorącą herbatę. Usiadła naprzeciwko mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Opowiadaj – oparła głowę na rękach i uważnie zaczęła mnie słuchać.

- Moje życie jest całkiem pochrzanione, tęsknie za kimś z kim już nigdy się nie zobaczę i wszystko jest do dupy – powiedziałam unikając szczegółów... gdyby Mark dowiedział się, że zdradziłam jakiekolwiek szczegóły Grecie, to mógłby jej coś zrobić, a tego nie chciałam.

- Może to po prostu czas na zmiany i życie daje Ci drugą szansę? Może tej osoby nie ma, ale zawsze zostają po niej dobre wspomnienia i to czego Cię nauczyła? Każdy kiedyś odchodzi, ale zostawia po sobie zawsze jakiś ślad. Zawsze przy tobie będzie. Może nie ciałem, ale będzie tu – wskazała na miejsce gdzie znajduje się serce i ciepło uśmiechnęła.

- Nie mam ochoty już tu siedzieć... Wujek Mark kazał mi tu zostać... Masz rację. Muszę zacząć jakoś działać, tylko jak, skoro mi nie wolno? – spytałam naburmuszając się.

- Veronica... Od kiedy Ty kogokolwiek słuchasz...? – zaśmiała się pod nosem a na moje usta wpełzł cwany uśmieszek.

- Dziękuję, Greta! – cmoknęłam ją w policzek i wybiegłam z kuchni.

Uwielbiałam ją! Znała mnie jak nikt i zawsze umiała doradzić. Pobiegłam do mojego pokoju i wzięłam skórzaną kurtkę. Do mojej torby spakowałam kilka potrzebnych rzeczy i niezauważona wyszłam z pokoju. Podkradłam się do biura mojego taty i wyciągnęłam z szafki kluczyki do jednego z jego aut. Tylnymi drzwiami wybiegłam z budynku i weszłam do garażu. Wyjechałam samochodem przez jedną z bocznych bram i pomknęłam ulicami przed siebie.

Cel był jeden. Dostać się do wynajmowanego przez nas wcześniej domu. Tam nadal były nasze rzeczy (przynajmniej tak mi się wydaje, bo nic mi nie przywieziono...) Jechałam słuchając włączonego na fulla radia. Podśpiewywałam sobie pod nosem piosenki i gdy dojechałam na miejsce zaparkowałam pod dość sporym budynkiem.

Z dostaniem się do środka nie było problemu. Dom od trzech dni stał otwarty... Nacisnęłam klamkę i od razu uderzyła mnie fala wspomnień. Na stole nadal leżały nie posprzątane kieliszki, butelki i talerze. Telefon Zayna nadal podpięty był do wzmacniacza, z którego puszczał piosenki. Poszłam do naszego pokoju i zaczęłam pakować swoje ubrania. Gdy tylko otworzyłam szafę poczułam mocny zapach jego perfum. To wszystko tak bardzo mi o nim przypominało... cholernie bardzo i nie mogłam się wyzbyć tego dziwnego uczucia.

Wzięłam do ręki jedną z jego równo poukładanych bluzek. Pachniała tak pięknie... nim. Do moich oczu napłynęły łzy. Chociaż minęły od tego dopiero dwa dni, tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam, że wyżerało mnie od środka. Powoli i nieustannie. Czy to nie jest nienormalne?

Gdy spakowałam wszystkie nasze rzeczy i leżały w bagażniku, wróciłam do mieszkania i wzięłam komórkę chłopaka. Przeszukałam kontakty i wśród nich w końcu udało mi się znaleźć numer do Liama. Przepisałam numer na moją komórkę i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Odczekałam kilka sekund, kiedy w telefonie usłyszałam głęboki, ciepły głos Liama.

- Halo?

- Cześć Liam. Mówi Veronica – przedstawiłam się chłopakowi.

- Hej Veronica! – powiedział sympatycznym głosem – Jak się trzymasz po tym wszystkim? – tym razem jego głos diametralnie się zmienił na jakiś taki... smutny.

- Zaraz, zaraz... to Ty wszystko wiesz? – spytałam nie kryjąc zdziwienia.

- Po naszym świecie takie wiadomości szybko się rozchodzą. Strasznie mi przykro, kochana. Mogę Ci w czymś pomóc?  - spytał z troską w głosie.

- Umm... W zasadzie to dzwoniłam, żeby Ci o tym powiedzieć, ale jeśli będę czegoś potrzebowała, to dam Ci znać – chociaż wiedziałam, że tego nie widzi, uśmiechnęłam się pod nosem – To cześć!

- Pa! Trzymaj się jakoś – dokończył i dało się słyszeć sygnał rozłączenia.

Przeszłam jeszcze raz po mieszkaniu i sprawdziłam, czy wszystko wzięłam. Wróciłam do samochodu, schowałam komórkę do schowka i pojechałam spowrotem do domu.

***

Zaparkowałam w garażu i wzięłam kluczyki ze sobą. Weszłam do domu i wbiegłam po schodach na górę. Pałac prezydencki był ogromny, toteż, żeby dostać się do pokoju musiałam pokonać sporą ilość schodów, oraz przejść przez kilka pomieszczeń, w tym również przez salon w którym siedziała moja matka i Mark

- Gdzie byłaś? Zakazałem Ci wychodzić. – jego chłodny to przeszył zalegającą ciszę. Wzdrygnęłam się na chwilę, ale potem odwaga powróciła i w głowie zabrzmiały mi słowa Grety: „Od kiedy Ty kogokolwiek słuchasz...?”

- Nie Twoja sprawa – prychnęłam – nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać i mnie kontrolować –dodałam i chwyciłam z wielkiej, granatowej misy jabłko, które podrzuciłam pod górę i po złapaniu z kpiącym uśmieszkiem poszłam do swojego pokoju.

Wcześniej byłam rozpieszczoną, mającą wszystkich w dupie i robiącą co chce gówniarą, i może zmieniłam się trochę przy Zaynie, ale to jest koniec. Jego już nie ma a ja nadal będę niezdyscyplinowaną „córką”. Mark może się pocałować w dupę, jeśli sądzi, że będę się go słuchać!

Usiadłam i włączyłam telewizję. Zamiast mojego ulubionego serialu, puścili wiadomości. Na samej górze, na czerwonym pasku z czarną wstążką widniał napis: „Prezydent Richard nie żyje” Nie chciałam słuchać tego steku bzdur, więc czym prędzej wyłączyłam telewizor. „Czyli świat już wie...”.

Poszłam się wykąpać i spać. Nic nie robi dobrze, jak sen...

***

Gdy wstałam i zeszłam na dół, panował tam istny armagedon. Prasa rzucała się na Marka i mamę i wszyscy chcieli wywiadu. Mama płakała, co starała się jak najbardziej ukryć stając za mężczyzną, a on udawał przed kamerami jak mu jest strasznie przykro z powodu śmierci jego brata... Aż rzygać mi się chciało jak patrzyłam na tą szopkę...

Zeszłam na dół do kuchni. Greta stała przy blacie i kroiła warzywa.

- Cześć – przywitałam się z kobietą.

- Cześć, Veronica. Strasznie mi przykro z powodu Twojego ojca... był wspaniałym człowiekiem – oderwała się od gotowania i przytuliła mnie a mnie nie pozostało nic innego jak udawanie, również przed nią.

Zjadłam śniadanie i rozmawiałam z Gretą. Wspominałyśmy stare czasy i rozmawiałyśmy ogólnie o wszystkim po kolei. Dowiedziałam się od niej, że jutro o 11 jest pogrzeb mojego ojca. „Dobrze wiedzieć...”.  

- Masz już sukienkę na jesienny bal? – spytała popijając herbatę z parującego kubka.

- Nie... nie miałam czasu kupić. Dziś pojadę to załatwić – posłałam jej uśmiech i zerknęłam na cieniutki zegarek na moim lewym nadgarstku – Tak w zasadzie, to jestem umówiona z Ann za 15 minut. Przepraszam, ale muszę się zbierać.

- Jasne. Powodzenia na zakupach – uśmiechnęła się, a ja pobiegłam do wyjścia.

***

Jesienny bal był tradycją od dłuższego czasu. Co roku, o tej samej porze – czyli pierwszego dnia jesieni w ogrodach pałacu prezydenckiego odbywał się jesienny bal maskowy. Panie wystrojone w piękne suknie balowe i mężczyźni w garniturach, litry szampana i wykwintnych przekąsek, tak zwykle wyglądały tego typu bale. Oczywiście nieodłączną ich częścią były ozdobne maski, które były wręcz obowiązkowe dla każdego gościa.

To była zwykle najlepsza część wszystkiego. Maski. Pięknie ozdobione, z różnymi wzorami, spokojnie dorównywały tym pięknym maskom weneckim. Każdy bal rozpoczynał walc, a potem wszyscy rozmawiali, pili i tańczyli do wynajętej orkiestry. Było wykwintnie i jakby to teraz ująć: „na bogato”.

Podjechałam czarnym, lśniącym samochodem taty pod dom mojej przyjaciółki. Poczekałam chwilę, kiedy z tarasu zbiegła uśmiechnięta Anne. Rzuciła mi się na szyję i mocno wyściskała.

- Cześć kochana! Tak dawno się nie widziałyśmy – pocałowała mnie na przywitanie w policzek i odkleiła się ode mnie – Jak się czujesz? Strasznie mi przykro z powodu twojego taty – westchnęła smutnym głosem.

- Jest okej... – powiedziałam nie chcąc zagłębiać się w temacie. Gdyby Anne wypytywała o szczegóły szybko zorientowałaby się, że coś jest nie tak u nie mówię jej prawdy. Wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku miasta – Lepiej opowiadaj co u Ciebie – zagaiłam rozmowę.

- Nie wiem czy mogę powiedzieć, że po staremu, ponieważ poznałam kogoś – na jej twarzy pojawił się ten tajemniczy uśmiech.

- I ja się dopiero teraz o tym dowiaduje? – fuknęłam udawanym, obrażonym tonem.

- No przepraszam, ale nie moja wina, że dopiero teraz się spotykamy! – przewróciła oczami, ale to ani trochę nie zmniejszyło jej entuzjazmu i po chwili kontynuowała, podekscytowana – Jest wspaniały... mówię Ci. Takie ciacho, że jak go zobaczysz to padniesz, a już nie mówić o tym jaki jest romantyczny! – westchnęła głęboko i momentalnie się rozmarzyła. Zaśmiałam się pod nosem, patrząc na jej twarz i spytałam:

- To skoro mówisz, że kiedyś mi go przedstawisz, to kiedy będę miała ten zaszczyt? – posłałam jej uśmiech i znów wróciłam do patrzenia na jezdnię, która była dziś wyjątkowo ruchliwa.

- Jutro będzie ze mną na balu... zaprosiłam go – wyszczerzyła swoje idealnie równe i białe zęby w szerokim uśmiechu. Nie raz zazdrościłam jej urody. Miała ciemno-kasztanowe, niektórzy mylili to czasem nawet z czarnym, włosy. Jej błękitno-szare tęczówki w połączeniu z długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami tworzyły taką mieszankę, że gdy tylko spojrzała na faceta, ten padał przed nią na kolana. Była szczupła, zgrabna i wysportowana a do tego strasznie interesowała się modą, więc praktycznie zawsze wyglądała idealnie.

Stanęłyśmy pod dużym sklepem z kreacjami na bal. Zawsze wszyscy tam kupowali swoje balowe stroje, oraz zamawiali na różne uroczystości typu ślub, czy coś takiego... Większość kreacji w tym sklepie była bajkowa, i szczerze powiedziawszy każdy zawsze znajdzie tam coś dla siebie. „Czuję, że to będzie długi dzień...”

3 komentarze:

NIC. pisze...

Mam wrażenie, że to będzie Lou, Harry albo Niall, a Zayn pojawi się na balu <3

Anonimowy pisze...

Zgadzam sie z poprzedniczka? na 100% pojawi sie zayn ^^

Anonimowy pisze...

Przez te ostatnie wyjazdy wakacyjne i początek roku narobiłam sobie niezłych tyłów... Ale z radością je dzisiaj nadrobiłam :D
Och, dziewczyno, co Ty ze mną robisz?!
Nie możesz zabić Zayna. Nie pozwalam Ci na to.
Jeśli on się nie pojawi na tym balu w jakimś tajemniczym przebraniu, to przysięgam, zabiję Cię. On musi tam być. I oni muszą być razem. I niczym w bajkach Disney'a poskromią razem czarny charakter, którym w tym przypadku jest zły wujek! Błaaaagaaaaam, niech tak będzie!

Buziaki,
@katie093

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3