piątek, 4 października 2013

Rozdział 12

Poprawiłam swoją czarną sukienkę i założyłam na nogi czarne obcasy. Przeczesałam dłonią moje krótkie włosy i przeglądnęłam się w lustrze. Wyglądałam... cóż... żałobnie.
To właśnie dziś odbywał się pogrzeb ojca. I szczerze? Bałam się tego jak cholera. Tłum ludzi zwykle źle na mnie wpływał... bałam się, że zrobię coś głupiego.

Poszłam do łazienki i nałożyłam na twarz dość sporą warstwę korektorów, fluidów i innych kosmetyków. Po ostatniej nocy wyglądałam co najmniej okropnie i cudem udało mi się to zakryć... Kolejny raz śnił mi się koszmar. Tym razem nie miał kto mnie przytulić, pocieszyć, czy po prostu ze mną być. Tylko tyle by wystarczyło. Po prostu, żeby tu ze mną był.

W nocy wylałam hektolitry łez i sama dziwiłam się, że przyszło to dopiero teraz. Czemu nie miałam czegoś takiego wcześniej? Może ze względu na to, że byłam zbyt zmęczona i sen zawładnął mną całkowicie? Nie wiem, ale wiem, że teraz nie miałam już żadnej taryfy ulgowej. Co jeszcze dziwniejsze, nie śnił mi się ojciec... tylko Zayn.

Sen był okropny... odbywał się w pokoju w którym go zabili. Gdy weszłam do tego pomieszczenia chłopak siedział na drewnianym krześle obwiązany sznurami. Był pistolet. Strzał. I śmierć. Co najgorsze w tym śnie, to tak jakby... jakbym to ja strzelała...

Gdy moje wory pod oczami były zakryte, co stanowiło dziś dla mnie niemałe wyzwanie, zeszłam na dół i wsiadłam do czekającej pod domem limuzyny. Niestety siedziała tam już moja matka i Mark. Kierowca ruszył, a ja włożyłam sobie do uszu słuchawki, puściłam głośno muzykę i odwróciłam głowę w kierunku okna. Chciałam jak najbardziej uniknąć jakiś pogadanek z troskliwym ‘ojczulkiem’. Na szczęście udało mi się i cała droga na cmentarz, zeszła dość spokojnie.

*

Wielka czarna trumna leżała na stojaku, przed wielką, wykopaną w ziemi dziurą. Znacie to okropne uczucie, kiedy macie świadomość, że to już wasze ostateczne pożegnanie z osobą? Za każdym razem, czy był to pogrzeb dziadka, czy kogoś z kim nie miałam lepszego kontaktu, kończyło się tak samo. Ta głupia świadomość i ten wielki ścisk w klatce piersiowej, który nie pozwalał oddychać. Ten moment, w którym trumna ląduje w głębokim dole i zostaje zasypana ziemią. Tak naprawdę dopiero wtedy dochodzą do Ciebie wszystkie te rzeczy, to, że już więcej nie zobaczysz tej osoby, że to jest ostateczny koniec, a do tego wszystkie skumulowane emocje nagle wybuchają, razem z wielkim uczuciem tęsknoty i płaczem.

U mnie zaczęło się, gdy tylko zobaczyłam tą lśniącą, czarną trumnę, a pod nią tabliczkę:

„Ś.P. prezydent Richard Black, wspaniały mąż, ojciec, syn i brat. Niech spoczywa w spokoju”

Ta świadomość, że to właśnie on leży przede mną, zamknięty pod czarną pokrywą, ze złotymi zdobieniami... po prostu wywołała płacz. Nie mogłam się powstrzymać, bo jak bardzo nie próbowałam, tak łzy i tak leciały strużkami po moich policzkach. Świadomość, że już nigdy nie będę mogła z nim porozmawiać i powiedzieć mu jak bardzo go kocham i jak dziękuje za wszystko co dla mnie poświęcił, była okropna.

Po wszystkich ceregielach i nabożeństwach odprawionych nad moim zmarłym ojcem, przyszedł czas na wspomnienia. Matka rano prosiła mnie, żebym powiedziała kilka słów o ojcu i to był właśnie ten moment. Mikrofon czekał razem z tłumem ludzi, którzy zebrali się na pogrzebie mojego taty. Każdy czekał na jakieś dobre słowo, na wsparcie, a w moim gardle uformowała się taka wielka gula, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Popatrzyłam na zebrany tłum ludzi i jeszcze bardziej się zestresowałam... przemówienia, to nigdy nie była moja dobra stroną... „Tak właściwie, to co ja mam powiedzieć, skoro nie mogę powiedzieć prawdy?”

Jeszcze raz przebrnęłam wzrokiem po tłumie oczekujących ludzi. Moja babcia, która stała z samego przodu posłała mi swoje ciepłe spojrzenie. Moje usta delikatnie uniosły się do góry, po czym kontynuowałam... Popatrzyłam w stronę mamy. Była cała zapłakana. Mark, który stał obok niej, miał kamienną minę, ale w jego oczach widziałam ten triumf. Był usatysfakcjonowany z tego, że właściwie nie wiem co powiedzieć... I nagle, coś wpadło mi do głowy.

- Mówicie, że mój tata był wspaniały – uśmiechnęłam się delikatnie do zgromadzonego tłumu, i niektóre osoby również powtórzyły mój gest, jakby przypominając sobie jakieś konkretne wydarzenia. Wzięłam głęboki oddech, po czym kontynuowałam – Tak... zgadzam się z tym, ale mam trochę inne zdanie. Mój tata nie był wspaniały... on był najwspanialszym człowiekiem, jakiego można sobie wyobrazić. Był człowiekiem honoru, pomagał ludziom, nie był obojętny na ludzką krzywdę... Był uczciwy i oddany temu co robi, a co najważniejsze dla mnie, był sobą... Pomimo jego wielu obowiązków i tego jak był zapracowany i zawsze zmęczony, miał czas dla swojej rodziny. Był najlepszym ojcem i tu z tego miejsca dziękuję mu za każdą minutę, którą mi poświęcił, ucząc mnie, jak być dobrym człowiekiem. Czasem po śmierci kogoś bliskiego, zadajemy sobie pytanie... Czy kiedykolwiek ktoś zastąpi nam tak dobrze kochaną przez nas osobę, i będzie jej dorównywał? W moim przypadku odpowiedź brzmi nie... Ponieważ nie ma, i nie będzie dla mnie kogoś bardziej uczciwego, kochającego mnie i kochanego przeze mnie człowieka. Nikt, nigdy nie zastąpi mi ojca, bo był po prostu najwspanialszy – skończyłam i popatrzyłam na Marka. Patrząc na to z mojej strony, przemowa była prawdą, ale skierowaną konkretnie w jego kierunku. Uśmiechnęłam się przez łzy i spowrotem zajęłam swoje wcześniejsze miejsce.

Po mojej przemowie, na kilka słów zdecydowało się również kilkoro przyjaciół mojego taty, jego współpracownicy i inni. Słuchałam tych wspaniałych słów z ich ust i w moich oczach ciągle na nowo pojawiały się łzy... Tak bardzo żałowałam, że nie mogłam spędzić z nim i z Zaynem choć jednego dnia więcej...  Chciałabym im powiedzieć, jak bardzo ich kochałam i jak do tej pory byli dwoma najważniejszymi mężczyznami w moim życiu.

Przed poznaniem Zayna spotykałam się z innymi, ale to nigdy nie było prawdziwe uczucie... prędzej coś w stylu chwilowego zauroczenia, które po niedługim czasie przechodziły. Z Zaynem było inaczej... Tęskniłam za nim... jak cholera! Nie mogłam przyzwyczaić się do życie bez niego. Ten ostatni miesiąc wystarczył, żebym się w nim nie tylko zauroczyła, ale zakochała... może na początku nie wiedziałam do końca co to za uczucie, ale ta tęsknota, która przyprawiała mnie o niesamowity ból, uświadomiła mi, że czułam o wiele więcej do czarnowłosego ochroniarza, niż mi się zdawało.

Teraz trzeba zadać sobie to pytanie: Czy ktoś będzie kiedykolwiek w stanie zastąpić mi go i będę żywić do tej osoby te same uczucia co do Zayna? Odpowiedź była mi nieznana i tak na prawdę tylko czas potrafi znaleźć odpowiedź...

***

Te kilka dni od pogrzebu minęły dość szybko. W związku z przygotowywaniem jesiennego balu, byłam tak nim zajęta, że z dnia na dzień było lepiej. Co prawda tęsknota nie ustępowała, wręcz przeciwnie, ale na co dzień uczyłam się na nowo radzić sobie z tym, że ich już nie ma.
Codziennie na moim parapecie zapalałam dwie świeczki. Jedną za tatę a drugą za Zayna... Przez kilka ostatnich dni ilość gwiazd na niebie wzrastała i codziennie wychodziłam na balkon i oglądałam je tak jak kiedyś z tatą... Z tego co słyszałam, to w noc balu, ma ich być najwięcej, szczególnie tych spadających. „To będzie magiczna noc...”

Trzymałam w ręce teczkę, na której miałam kartkę z wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Muzyka-odkreślone, zaproszenia-wysłane już dwa dni temu, dekoracje miała załatwić mama, jeszcze zostało mi tylko zamówienie kwiatów i zerknięcie do kuchni, żeby sprawdzić, czy Greta wyrobi się z wszystkimi przekąskami i tortem.

- Amy! – zawołałam za jedną z dziewczyn, które nam pomagały. Była chyba starsza ode mnie o 2-3 lata i zawsze pomagała nam w przygotowaniach do balu. Kolegowałyśmy się od czasów szkoły...Jej rodzice również byli kimś ważnym, więc znali się z moimi rodzicami. Dziewczyna odwróciła się do mnie i spytała:

- Tak? – uśmiech nie schodził z jej przyjaznej twarzy. Zawsze była pozytywnie nastawiona do wszystkiego... czasem potrafiła mnie nieźle zadziwić swoją dobrocią i otwartością...

- Pojechałabyś ze mną do kwiaciarni kupić kwiaty do dekoracji? Trzeba wybrać jakieś ładne, których mają dużą ilość i poprosić, żeby nam przysłali na 16 – wytłumaczyłam dziewczynie o co chodzi, na co ona momentalnie się zgodziła. Wsiadłyśmy do mojego samochodu, i pojechałyśmy do kwiaciarni.

*

Zamówiłyśmy kilka bukietów z białymi liliami, kilka mniejszych do przystrojenia stołu z herbacianymi różami i dość sporo kwiatów do przystrojenia namiotów na zewnątrz i altanki na końcu ogrodu, przy której znajdowało się oczko wodne z małą fontanną.

Wszystko musiało wyglądać perfekcyjnie, jak na biały dom przystało. Każda rzecz musiała być dopięta na ostatni guzik i jak na razie z moich obowiązków była, poza sprawdzeniem jak radzi sobie Greta w kuchni. Podziękowałam za pomoc Amy, która wróciła do swojego sprawdzania, a ja zeszłam długimi schodkami na dół.

- Cześć Greta, jak Ci idzie? – podeszłam do starszej kobiety patrząc na gigantyczną ilość przeróżnych przystawek, które przyrządziła od samego rana – Wow... Ty naprawdę jesteś niesamowita, jak udało Ci się to tak szybko zrobić?

- Wprawa Veronica... Jak coś się robi, przez prawie całe swoje życie, to ma się wprawę, kochana – uśmiechnęła się przyjaźnie – Teraz w sumie będę piec biszkopty do tortu, potem zrobię krem, uporam się z truskawkami i zajmę się ostatecznym robieniem tortu. Tak jak Twoja mama prosiła, będzie trzypiętrowy.

- Okej, w takim razie przekażę jej, że wszystko idzie zgodnie z planem – puściłam jej oczko i skierowałam się do wyjścia – Powodzenia Greta! – wyszłam z kuchni i pobiegłam na górę, żeby znaleźć mamę. Stała w sali balowej i pokazywała poszczególnym ludziom, co mają robić.

- Hej mamuś – pocałowałam ją w policzek – U mnie wszystko sprawdzone, Greta robi już tort, kwiaty będą o 16, a kapela przyjedzie godzinę przed balem, żeby ustawić sprzęt.

- To dobrze, skarbie. Dziękuję – mama posłała mi uśmiech i już kierowałam się w stronę wyjścia, kiedy usłyszałam jej wołanie – Veronica?

- Tak? – spytałam i odwróciłam się w jej kierunku.

- Zagrasz tak jak co roku? – spytała, a mnie tak trochę wmurowało w ziemię. Ostatnio grałam z tatą... Fala tęsknoty natychmiastowo mną zawładnęła a ja nie wiedziałam co mam jej powiedzieć... Zgodzić się, bo taka tradycja, czy powiedzieć, że nie zagram? Zawiodę ją wtedy... a nie chce jej zawieść...

- Nie wiem co zagrać, ale jak wyrobię się z jakimś repertuarem, to tak – posłałam jej wymuszony uśmiech i odwróciłam się na pięcie. Udałam się do mojego pokoju, co było najgorszą rzeczą jaką mogłam w tym momencie zrobić. Jak weszłam w wir pracy i obowiązków, to nie myślałam tyle o nich... Teraz, kiedy jestem sama w pustym i cichym pokoju, a przed chwilą mama trochę nieświadomie przypomniała mi o tacie... nie jest dobrze. Kolejna fala winy i tęsknoty i kolejne łzy...

„Veronica... weź się w garść!” nakazałam sobie w duchu i po wzięciu kilku głębokich oddechów wstałam z mojego ogromnego, wygodnego łóżka. Popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że można zacząć już się szykować do balu, bo za półtorej godziny jest rozpoczęcie. Skierowałam się do łazienki i napuściłam sobie do wanny gorącej wody, żeby się umyć i trochę odprężyć. Przy okazji przydałoby się wymyślić, co zagram na rozpoczęcie...

Gdy byłam już wymyta, poszłam do mojej garderoby, która znajdowała się zaraz obok pokoju. Na dużej sofie, leżała zapakowana w pokrowiec chroniący przed pobrudzeniem, lub innymi wypadkami, które mogły zdarzyć się podczas podróży sukienka... co ja mówię... suknia! Czarna, szeroka z ‘gorsetem’ w odcieniu fioletu. 

Wypakowałam ją z pokrowca i zaczęłam się w nią ubierać... nie powiem, zajęło mi to trochę czasu, ale na szczęście była tak zaprojektowana, że mogłam to zrobić sama, bez pomocy kogoś innego. Na nogi założyłam... trampki. No cóż... nienawidziłam chodzić w takim stroju z niewygodnymi obcasami, a kreacja była na tyle długa, że nie było widać tej mojej modowej „gafy”. Na szyi zawiesiłam mów ulubiony wisiorek, który prawie zawsze miałam na sobie. Był to bardzo cieniutki srebrny łańcuszek, na końcu którego wisiała mała kuleczka. Przeczesałam jeszcze raz włosy i przejrzałam się w lustrze. Efekt końcowy był dość dobry...

Zeszłam na dół, żeby zobaczyć, czy wszystko jest gotowe. Zostało jeszcze pół godziny do przybycia wszystkich gości, czyli teoretycznie teraz miała się tu zjawić Anne ze swoim nowym chłopakiem, ukochanym, czy jakkolwiek to nazwać...

Podeszłam do mojej mamy, która również była już ubrana w smukłą, długą sukienkę o kolorze... jagody... tak nazwałabym ten kolor jagodowym. Marszczona na górze, potem schodziła luźno w dół. Jej blond włosy, upięte były w zawiniętego koka, poupinanego pięknymi wsuwkami wysadzanymi kryształkami. W uszach miała zwisające kolczyki, które zakończone były również kryształami w kształcie łezki. Wyglądała bardzo ładnie i młodo jak na swój wiek.

- Wszystko gotowe, czy w czymś trzeba jeszcze pomóc? – spytałam podchodząc do niej.

- Wszystko dobrze, skarbie. Zagrasz? – spytała z troską w głosie.

- Umm... tak... zagram – powiedziałam z lekkim wahaniem w głosie, ale ona rozwiała moje zastanowienia i wątpliwości. Pocałowała mnie w czubek głowy, po czym dodała:

- Poradzisz sobie Veronica, tata na pewno byłby z Ciebie dumny, kochanie – posłała mi ten matczyny uśmiech, który dodaje otuchy – A teraz idź, bo chyba ktoś na Ciebie czeka – mrugnęła okiem i kiwnęła głową w stronę wejścia. Odwróciłam się i zobaczyłam Anne w pięknej granatowej sukni z wysokim brunetem przy boku. „No co by nie powiedzieć, to przystojny jest!” stwierdziłam rzucając wzrokiem przelotnie na chłopaka. Podeszłam do nich, po czym przywitałam się z dziewczyną buziakiem w policzek, tak jak miałyśmy w zwyczaju.

- Cześć, Veronica. Poznaj, to jest Harry – wskazała na swojego partnera, po czym wyciągnęłam w jego kierunku rękę.

- No i ja to buziaka nie dostanę – powiedział z udawanym obrażeniem, na co dostał momentalnie kuksańca w bok od mojej przyjaciółki. Zaśmiał się cicho – Nie no, żartowałem przecież, skarbie – odwrócił się spowrotem do mnie i uścisnął mi dłoń – Harry – przedstawił się krótko, na co ja mu odpowiedziałam:

- Veronica. Miło mi Cię poznać, Harry. Anne wiele mi o tobie opowiadała – posłałam mu ciepły uśmiech, na co speszona brunetka posłała mi mordercze spojrzenie. Zaśmiałam się tylko pod nosem po czym dodałam – Rozgośćcie się, za niedługo zaczną schodzić się ludzie, więc lepiej zając teraz miejsca – puściłam im oczko – Zaraz do was dojdę, tylko jeszcze coś sprawdzę.

Anne z Harrym poszli do jednego ze stołów i usiedli rozmawiając ze sobą. Popatrzyłam jeszcze raz na przyjaciółkę, która śmiała się właśnie z czegoś, co powiedział jej kręcono-włosy chłopak. Wyglądała na szczęśliwą i to było dla mnie najważniejsze. Mam nadzieję, że ten chłopak jest taki fajny i uczciwy na jakiego wygląda, i że jej nigdy nie skrzywdzi.

Wyszłam od drugiej strony na zewnątrz, na ogrody. Kilka namiotów, ustawionych obok siebie a pod nimi stoliki przystrojone równie pięknie co w środku pałacu. Kelnerzy dbający o każdy możliwy szczegół i poprawiający resztę rzeczy przed przybyciem gości... było naprawdę dobrze. Bałam się, że po śmierci ojca, pogrzebie i tym wszystkim, nie wyrobimy się z balem, ale widocznie nie doceniałam nas i naszych przyjaciół rodziny, którzy zaoferowali swoją pomoc. Tu nie chodzi o samą robotę, ale dopilnowanie wszystkiego, bo zorganizowanie czegoś takiego w kilka dni, graniczy z cudem. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do środka, gdzie zaczęli zbierać się już goście. Przywitałam większość z nich (choć tak naprawdę, to połowy nie znam, lub kojarzę z widzenia, ale niestety do moich obowiązków jako... może nie głównego, ale gospodarza, należało witanie gości) i wróciłam do stolika, przy którym siedziała Anne z Harrym.

- Jak wam się podoba? – spytałam siadając na pięknym, zdobionym krześle.

- Jak na razie jest super, nie mogę się doczekać aż zagrasz – powiedziała podekscytowana przyjaciółka.

- Mi też się bardzo podoba... zaraz... Ty grasz? – spytał trochę zdziwiony Harry.

- Tak, jest w tym coś dziwnego? – uśmiechnęłam się do niego przechylając głowę lekko na bok, i czekając na jego odpowiedź.

- Nie... to znaczy... Ja też gram – posłał mi leniwy uśmiech. Rozmawialiśmy przez jakąś chwilę, dopóki do naszego stolika nie dołączyły inne osoby, które również chciały ze mną porozmawiać. Nie wiem... może nie? Ale zdawało mi się, że Harry co jakiś czas podejrzanie na mnie patrzy... jakby chciał coś rozgryźć... Nie wiedziałam kompletnie o co mu chodzi, ale postanowiłam się tym nie przejmować, tylko robiłam to co do mnie należało.

Gdy wszyscy goście się zeszli i można było zacząć bal, mama poprosiła mnie na środek, do dużego pianina. Usiadłam na wąskiej drewnianej ławeczce, poprawiając długą i obszerną suknię, która ciągnęła się wraz ze mną. Ułożyłam palce na twardych klawiszach z kości słoniowej i delikatnie przejechałam po nich opuszkami palców. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Pozwoliłam moim dłoniom robić swoje i tak zaczęłam grać.

Całkowita cisza, która panowała na sali, oprócz mojego grania, dodała mi odwagi. Po chwili wyłączyłam się z otaczającego mnie świata i pozwoliłam, by muzyka całkowicie mną zawładnęła. Pozwoliłam palcom samym nieść się po klawiszach fortepianu, równocześnie przypominając sobie najważniejsze wspomnienia z mojego życia. Ta muzyka całkowicie oddawała mój nastrój i to jak się czułam. Zatopiłam się w niej bez opamiętania, delikatnie uśmiechając się, kiedy przypomniały mi się chwilę spędzone z Zaynem. To było cudowne uczucie, mieć panowanie nad tym co wypływa z tego instrumentu. To ja byłam odpowiedzialna za każdy dźwięk i za ogólną melodię. Szkoda tylko, że on nie mógł tego usłyszeć...

Gdy skończyłam wszyscy zaczęli bić brawo. Niektórzy patrzyli z podziwem, a niektórzy z czystą fascynacją. Uśmiechnęłam się patrząc na wszystkich zebranych i delikatnie ukłoniłam. Poszłam spowrotem na swoje miejsce i spotkałam się z gratulacjami od przyjaciół i innych osób.

- To było wspaniałe, kochana – przyjaciółka mnie przytuliła po czym spytała – Idziemy się gdzieś przejść?

- Jasne, nie ma sprawy – posłałam jej uśmiech – chodźmy do ogrodów.

- Idziesz z nami, Harry? – spytała bruneta, który siedział obok i wpatrywał się z jakąś dziwną uwagą we mnie... Chłopak jakby wyrwany z transu, skinął głową, wstał i poszedł razem z nami.

Wyszliśmy przez ogromny taras, do ogrodów. Na początku musieliśmy przejść przez namioty, w których siedzieli goście, wolący spędzać czas na świeżym powietrzu. Na małej scence obok, rozłożona była kapela i cicho przygrywała gościom. Zaraz miał się odbyć uroczysty walc, otwierający tańce, ale ze względu na to, że nie miałam partnera, wolałam pochodzić z Anne i Harrym po ogrodach.

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, między innymi przyjaciółka opowiadała mi razem z Harrym, w jaki sposób się poznali. Okazało się, że zupełnie przypadkiem, a potem okazało się, że ich rodzice się znają i spotkali się ponownie i tak kilka razy gdzieś wyszli, zanim przerodziło się to w związek. Śmieszna i trochę pogmatwana historia, ale wspaniale patrzyło się na przyjaciółkę, która w końcu znalazła swojego ‘księcia z bajki’. Jedyne co było dla mnie dziwne w Harrym, to, to, że co jakiś zdarzało mi się go przyłapywać na uważnym obserwowaniu mnie... było to dziwne, tym bardziej, że gdy tylko go tak przyłapałam, on umykał wzrokiem gdzieś na bok i udawał, że nic nie miało miejsca...

- To tak w sumie, ile już jesteście razem? – spytałam ich. Wymienili ze sobą krótkie spojrzenia, uśmiechnęli się do siebie i łapiąc się za ręce odpowiedzieli prawie równocześnie:

- Ponad miesiąc – wszyscy zaśmialiśmy się, po czym usłyszeliśmy wołanie mamy Ann – Przepraszam was na chwilę, mama mnie woła – dziewczyna posłała nam przepraszające spojrzenie i poszła w kierunku pałacu prezydenckiego.

- Idę się przejść... – westchnęłam i wstałam z ławki. Miałam ochotę posłuchać ciszy i pooglądać spadające gwiazdy, które tego wieczoru przystrajały granatowo-czarne niebo. Szłam wolnym krokiem ścieżką, idącą zaraz obok murów ogrodów. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam rozmyślać nad życzeniem, kiedy zauważyłam pierwszą spadającą gwiazdę. Chciałabym, żeby Zayn żył, ale wiem, że to jest niemożliwe... pomyślałam chwilę, i wpadło mi do głowy życzenie, które wypowiedziałam cicho pod nosem.

„Nie chcę być już sama...”

Usłyszałam cichy śmiech za sobą i podskoczyłam w miejscu, momentalnie się odwracając. To był tylko Harry. Złapałam się za klatkę piersiową, czując jak szybko i głośno dudni mi serce. Mogłam przysiąc, że on też to słyszy.

- Ale mnie wystraszyłeś – powiedziałam przestraszona po czym starałam się głęboko oddychać i unormować oddech – Nie wiedziałam, że tu jesteś...

- Poszedłem od razu za Tobą – uśmiechnął się cwaniacko – A co do Twojego życzenia... – zrobił krótką pauzę, po czym popatrzył na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oku - to wcale nie musisz być sama.. – zaczął się do mnie zbliżać i w pewnym momencie poczułam jak przyparł mnie do muru. Trzymając ręce po moich obu stronach, raczej nie miałam możliwości ucieczki... zresztą... o co tak właściwie mu chodzi?! – Wystarczy poprosić – powiedział z lekką nutą... uwodzenia? Czy tak to można nazwać? Czy on właśnie próbował mnie... uwieść? Swoją dłonią odgarnął z mojej twarzy zabłąkany kosmyk włosów i zaczepił go za ucho. Praktycznie czułam jego oddech na ustach i widziałam jak jego zielona tęczówki w ciemności przyglądają się moim ustom. Nie potrafiłam nic powiedzieć...

- Harry, ale co Ty... – nie zdążyłam dokończyć, bo jego usta znalazły się na moich namiętnie je całując. Ani odrobinę nie odwzajemniłam pocałunku i gdy tylko zorientowałam się o co chodzi, użyłam całej swojej siły, żeby odepchnąć bruneta.

- Lubię takie ostre – szepnął zawadiacko się uśmiechając. Spiorunowałam go spojrzeniem i dopiero wtedy zauważyłam postać, która stała niedaleko nas... to była Anne...

- Jak mogłaś... – pokręciła z niedowierzaniem głową – miałam Cię za moją najlepszą przyjaciółkę – z jej oczu zaczęły kapać łzy i zanim zdążyłam ją zatrzymać, ona pobiegła w stronę wyjścia.

- Ann! Czekaj! To nie tak... – krzyknęłam, ale to się na nic nie zdało. Postać przyjaciółki była jeszcze dalej, a ja nie miałam szans, żeby dogonić ją w tej sukience.

- Jak mogłeś... Jak mogłeś, ty parszywy draniu! – wrzasnęłam na bruneta stojącego obok mnie i popchnęłam go wkładając w to całą swoją złość.

- Nie mów, że Ci się nie podobało... – uśmiechnął się cwanie – Widziałem jak na mnie patrzyłaś... widziałem to twoje pragnienie w oczach – znów zaczął się do mnie przysuwać, lecz tym razem nie wykorzystałam mojej siły na odpychanie go, tylko wymierzyłam mu siarczysty policzek. Chłopak złapał się za policzek i po chwili zdziwienia na jego twarzy pojawił się niedowierzający uśmiech.

- Zostaw mnie w spokoju  nie waż się zbliżać do Anne, zrozumiano? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując łzy, które cisnęły się do moich oczu.

- Nie będziesz mi rozkazywać, a tym bardziej mówić mi, że mam się do niej nie zbliżać... to moja dziewczyna i wierz mi, skarbie. Jeżeli mówisz mi, że mam czegoś nie robić, to działa na mnie tylko odwrotnie – powiedział pewnym siebie głosem.

Miałam wszystkiego autentycznie dość. Próbowałam dodzwonić się do Anne chyba 10 razy, ale ciągle włączała mi się jej skrzynka pocztowa. Na samym końcu przerwało mi połączenie, więc było to równoznaczne z tym, że mnie zablokowała i nie dodzwonię się do niej, choćbym nie wiem jak próbowała. Usiadłam zrezygnowana w pięknie ozdobionej altance i po prostu zaczęłam płakać. Straciłam dwie najważniejsze osoby, a teraz straciłam najlepszą przyjaciółkę... moje życie było naprawdę do bani...

- Zatańczysz ze mną? – usłyszałam ciche pytanie i momentalnie odwróciłam się do właściciela tego głosu.


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Niech to będzie Zayn. Błagam.

nat.ik pisze...

Chyba muszę się przyłączyć do błagań Kate :)
A tak w ogóle to Cię nie lubię. Po pierwsze przez Harry'ego-dupka Veronica straciła (CHILOWO!!!!! - lepiej to sobie zapamiętaj) przyjaciółkę. A po drugie urwałaś w momencie kiedy Veronica pada na zawał, bo do tańca poprosił ją Zayn. Chłopak natychmiast rzuca się na ratunek (metoda usta-usta zawsze działa w takich wypadkach), Veronica otwiera oczy, itd., a później żyją długo i szczęśliwie.
I tak ma to wyglądać ;)

Pomimo wrednej końcówki i tak Cię kocham <3
Xx.

Anonimowy pisze...

Cudowne! I ma być tak jak w komentarzu wyżej!!!xx

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3