piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 19

- Chyba powinniśmy porozmawiać.. nie sądzisz? – cała zaczęłam trząść się z przerażenia. „Boże... co jeśli on wszystko usłyszał?” Odsunęłam się od Louisa a ten posłał mi podbudowujący uśmiech. Starałam się grać twardą i udawać, że wszystko jest w porządku. „Może jednak nie słyszał...?”  co prawda marne szanse, ale zawsze.

Podeszłam do niego i walczyłam sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Jego mina nie wyrażała żadnych uczuć, ale jeśli miałabym już określać, to powiedziałabym, że był trochę zły. „Veronica, bądź twarda” powiedziałam sobie w myślach i starałam się nie złamać tego postanowienia. Stanęłam naprzeciwko niego i założyłam ręce na piersi.

- Słucham? – spytałam siląc się na obojętny ton.

- Możesz mi powiedzieć, czemu nie odbierałaś telefonu? Pół dnia próbuję się do Ciebie dodzwonić – powiedział szorstkim głosem. Jest na mnie zły? Za to, że nie odbierałam jego telefonów? Czułam jak zdenerwowanie ze mnie powoli schodzi. „Chyba nie usłyszał...”

- Może nie miałam ochoty ich odbierać po jakże miłym spotkaniu Carmen w Twoim domu – warknęłam na niego wściekle. Louis wstał i chyba chciał wyjść, ale go zatrzymałam – Zostań. Nie musisz wychodzić – powiedziałam szybko.

- Ja jednak wolę, żeby wyszedł. Co on tu w ogóle robi o tej porze? – role się odwróciły i tym razem Zayn zaczął mnie atakować swoimi zarzutami.

- To jest mój dom i może tu być, nawet przez całą noc. Ty mu tego na pewno nie zabronisz – syknęłam.

- To ja może jednak pójdę – Louis pokiwał głową i jak najszybciej zmył się z miejsca kataklizmu.

- Ja mu tego nie zabronię? Jesteś moją dziewczyną do cholery! Może nie życzę sobie, żeby Louis tyle czasu z Tobą przebywał!

- On jest moim przyjacielem i przestań wytykać mi to, ile czasu z nim spędzam, skoro u Ciebie mieszka ta wywłoka, Carmen – syknęłam.

- Jakbyś chciała wiedzieć, to mieszkała – dodał coraz bardziej się do mnie przybliżając.

- No i dobrze!

- Świetnie!

- Super!

- Cieszę się, że się cieszysz!

- To i tak nie zmienia faktu, że mnie o tym nie poinformowałeś! Przyszłam do Twojego domu, i nagle czary mary! Patrzę się i Carmen siedzi rozłożona na kanapie, jakby to jej dom był – warknęłam na niego kolejny raz.

- Jakbym ja wiedział, że ona tam będzie! – wcale nie był lepszy. Szczerze, to dziś po raz pierwszy widziałam go naprawdę wkurzonego. Wcześniej, nasze sprzeczki i inne wyglądały trochę, jeżeli nie o wiele bardziej hmm... lżej - Ty mi wypominasz Carmen a masz problemy, jak nie chce, żeby Louis przebywał z Tobą tyle czasu... weź się zastanów, czego Ty tak naprawdę chcesz!

- Taka jest pomiędzy tym różnica, że Louis to nie jest podrywająca Cię, fałszywa lalunia, która jak przyjdzie co do czego, to ucieka! Nie wiem, czy wiesz, ale to dzięki niemu Mark nie wie, że żyjesz. Naraził się, żeby ratować nam tyłek!

- I co? To ma sprawić, że nie będę o niego zazdrosny? – spytał zirytowany. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i wpatrywałam się w niego, jakby z kosmosu spadł.

- Ty chyba sobie żartujesz! Jesteś zazdrosny? O Louisa? – prychnęłam.

- Jakbyś chciała wiedzieć, to tak. Jestem zazdrosny. Czy to coś złego?!

- Czemu jesteś o niego zazdrosny? – spytałam marszcząc brwi. Zaraz, zaraz... bo powoli chyba schodzimy na całkiem inne tory. On jest zazdrosny o Louisa, bo ja jestem o Carmen? Bo już serio nie nadążam... Z tej całej afery o nic, to aż mnie głowa zaczęła boleć.

- Bo Cię do jasnej cholery kocham! – krzyknął łapiąc moją twarz w swoje dłonie i wpatrując mi się w oczy. Jedyne co w nich widziałam, to było wiele skłębionych emocji. Nie mogłam odczytać nic konkretnego... sama nie wiem, czy to gniew przeważał, poczucie winy, czy jeszcze coś innego. „Niedobrze mi...” Poczułam jak nagle kręci mi się w głowie. Moje nogi zrobiły się jak z waty i prawie upadłam, gdyby nie silne ramiona Zayna, które w ostatniej chwili mnie złapały.

Chłopak położył mnie na łóżku i otworzył szeroko okno, żeby wpuścić do pokoju trochę świeżego powietrza. Mroczki przed oczami zaczęły powoli znikać i na szczęście, dzięki jego szybkiej reakcji nie straciłam przytomności. Zayn wrócił do mojego łóżka i po podłożeniu mi poduszki pod nogi, przysiadł na jego skraju.

- Veronica, wszystko w porządku? - spytał głaszcząc mój policzek.

- Tak – powiedziałam trochę słabszym głosem – Mógłbyś podać mi wodę? – spytałam próbując się podnieść. Chłopak od razu to zauważył i pomógł mi usiąść. Oparłam się o wezgłowie i przymknęłam na chwilę oczy biorąc kilka głębokich wdechów, żeby lekkie zawroty głowy przeszły. Zayn podał mi szklankę z wodą i wypiłam jej zawartość prawie duszkiem.

- Proszę, nie kłóćmy się o takie bzdury jak Carmen... nie ma o kogo – chłopak po chwili westchnął, powodując u mnie dość duże zdziwienie. Usiadłam po turecku, czując, jak zawroty głowy jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki zniknęły. „Tak szybko odpuścił? To do niego nie podobne...”

- Racja... ja też przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłam... po prostu ona straszliwie działa mi na nerwy. Jeszcze po tym co zrobiła... ugh... – zacisnęłam wargi przypominając sobie wszystko na nowo – Jeśli mamy być już szczerzy, to czy kiedyś coś was łączyło? – spytałam niepewnie patrząc na czarnowłosego.

- Umm... – chłopak jakby chwilę myślał nad odpowiedzią, ale w końcu wydusił z siebie jedno słowo – Tak – sama nie wiem, czy to podziałało na mnie uspakajająco, ze względu na to, że jest ze mną szczery, czy wręcz przeciwnie i wcale nie chciałam, żeby taka była odpowiedź – Jak byliśmy partnerami w pracy... cóż... nie tylko w pracy. Spaliśmy ze sobą... – westchnął. Dobra... chyba naprawdę nie chciałam tego wiedzieć. „Sama nie byłaś lepsza...” jak zwykle moja podświadomość odezwała się w najlepszym momencie „Pamiętasz? Chwila szczerości... może powiesz Zaynowi o ciąży?” nie wtrącaj się! „Tchórz...” Wcale nim nie jestem! „A właśnie, że tak”

- Wszystko w porządku, kochanie? – Zayn spytał patrząc na mnie z troską wymalowaną na twarzy.

- Umm... tak – przytaknęłam delikatnie się uśmiechając. Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki – Idę do wanny. Dołączysz? – spytałam uśmiechając się trochę zadziornie. Chłopak bez słowa poszedł za mną i zamknął za nami drzwi.

Ledwo zdążyłam się do niego odwrócić, a już zostałam przyparta do ściany. Zayn wpił się namiętnie w moje wargi lekko je przygryzając. Jęknęłam mu prosto w usta, kiedy złapał mnie za pośladki i uniósł, sadzając na umywalce.

- Zayn... mieliśmy iść... do wanny, a nie uprawiać seks w łazience – urywane zdania wypadały z moich ust, kiedy chłopak zachłannie całował moją szyję. Złapał za końce swetra i podciągnął go do góry.

- Kotku, nie uważasz, że normalni ludzie kąpią się bez ubrań? – spytał na chwilę się ode mnie odrywając i patrząc na mnie z tym swoim chłopięcym błyskiem w oku. Przewróciłam oczami i uniosłam ręce do góry, żeby chłopak mógł sprawnie zdjąć ze mnie górną część garderoby.

„Tchórz...” to jedno słowo podsyłała mi co chwilę świadomość, kompletnie mnie dekoncentrując.

Czułam jego dłonie i usta prawie wszędzie... było to przyjemne... jak cholera, ale ciągle nie mogłam się wyzbyć tego słowa, odbijającego się echem w mojej głowie, powodującego, że czułam się jak jakiś złoczyńca. Jakbym ukradła coś komuś i teraz udawała, że nic się nie stało, lub jeszcze gorzej...

Przymknęłam oczy i starałam się przestać o tym myśleć, ale bliskość Zayna wcale mi w tym nie pomagała. Czułam się, jakbym go oszukiwała... „Bo go oszukujesz, idiotko” Nie wiem kto, ale dziękowałam niebiosom, że mój telefon się rozdzwonił i na chwilę odbiegłam myślami od tej sprawy. Chyba po raz pierwszy zdarzyło się, że byłam wdzięczna telefonowi, za przerwanie w tym momencie. Chłopak odsunął się ode mnie i sięgnęłam do kieszeni spodni.

- Halo? – odebrałam połączenie nawet uprzednio nie sprawdzając kto dzwoni. Po drugiej stronie przez chwilę nie było nic słychać... czysta cisza.

- Veronica... – słaby dziewczęcy głos rozbrzmiał w słuchawce. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia a Zayn posłał mi pytające spojrzenie.

- Anne? Co się stało? Czemu płaczesz? – spytałam zdziwionym głosem i zmarszczyłam brwi czekając na odpowiedź dziewczyny.

- Proszę... pomóż mi – cichy, płaczliwy szept rozniósł się w moim uchu i z przerażeniem popatrzyłam na Zayna, który nadal nie wiedząc o co chodzi, uważnie mi się przypatrywał.

- Anne, gdzie jesteś? I co się dzieje?! – prawie krzyknęłam chodząc nerwowo po pomieszczeniu i czekając na jakiekolwiek wskazówki. Błagałam w myślach, żeby nic jej się nie stało.

- Cherwood Avenue 67. Proszę, przyjedź – powiedziała załamanym głosem i po drugiej stronie słychać było urywane pikanie, oznajmiające o przerwanym połączeniu. Stałam przez chwilę jak wryta i próbowałam ogarnąć to, co właśnie usłyszałam.

- Kotku, co się stało? – ciche pytanie Zayna wyrwało mnie z zamyślenia – Wszystko w porządku?

- Nie. Muszę jechać pomóc Anne. Coś jest nie tak... – schyliłam się i podniosłam z ziemi koszulkę i sweter. Włożyłam na siebie szybko górną część ubrania i założyłam na nogi buty, które leżały, każdy gdzie indziej, rozrzucone po łazience.

- Nigdzie nie jedziesz sama! Jadę z Tobą – chłopak szybko powiedział i oboje ubrani, biorąc najpotrzebniejsze rzeczy wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do samochodu Zayna i pojechaliśmy pod adres podany mi przez Anne.

Cała droga okropnie mi się dłużyła i chociaż Zayn jadąc z tak dużą prędkością, pewnie połamał mnóstwo, jak nie wszystkie możliwe przepisy drogowe, to przynajmniej sprzyjało nam szczęście w postaci prawie pustych ulic. Mój brzuch, przypomniał i o tym, że dużo dziś nie zjadłam, swoim donośnym burczeniem, ale to zignorowałam. Za bardzo się martwiłam, żeby przejmować się teraz głodem.

Chłopak zaparkował pod Cherwood Avenue 67. Okazało się, że jest to dom, który szczerze, to ani trochę nie zachęcał swoim widokiem. Kompletnie zmarniały ogródek i zwiędłe kwiaty na parapecie. Pajęczyny na oknach, wskazywały na to, że dawno tu nikt nie mieszkał, już nie mówiąc o stanie budynku... szczerze, to bałabym się, że ta rudera zaraz się zawali i raczej gdybym nie musiała, to bym do niej nie wchodziła...

Wysiedliśmy z Zaynem i powoli ruszyliśmy w kierunku opuszczonego domu. Mrok, który panował dookoła, poza dwoma starymi lampami, które jeszcze dawały z siebie lekki poblask, wcale nie zachęcał. Wszystko wyglądało jak jakaś scena z horroru. „Brakuje jeszcze tylko, żeby z krzaków wyskoczył jakiś gość, umazany krwią z siekierą w ręce i zaczął się wydzierać...” Wtedy to już chyba zeszłabym na zawał na miejscu.

Chłopak chwycił za klamkę i próbował otworzyć drzwi, ale te wcale nie ustępowały. Szarpnął kilka razy, ale to również nie przyniosło efektu. Odwrócił się do mnie i popatrzył na mnie uważnie.

- Ronnie, nie wiemy co tam jest. Proszę, uważaj na siebie, skarbie... – przytaknęłam głową i stanęłam na palcach, żeby dosięgnąć do jego twarzy i złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

- Musimy pomóc Anne. Wszystko będzie dobrze... mam Ciebie – posłałam mu półuśmiech i chłopak każąc odsunąć mi się od drzwi, kilka razy mocno nie kopnął, tak, że wyłamały się prawie całkowicie z zawiasów. Zayn podał mi rękę i pomógł wejść do rudery. Stąpałam cicho po drewnianych deskach, które okropnie skrzypiały. Mogłam krzyknąć, ale istniało ryzyko, że Anne nie jest sama...

Przeszłam przez kilka pokoi (jeśli można w ogóle je tak nazwać...) i nie znalazłam ani śladu po dziewczynie. Postanowiliśmy wejść z Zaynem na piętro. Wchodziliśmy powoli po schodach i nagle z moich ust wyrwał się głośny pisk przerażenia, kiedy jedna z desek złamała się pod moim ciężarem. Chłopak złapał mnie szybko za ramie, ochraniając mnie tym samym, przed wpadnięciem mojej nogi do dość sporej dziury. Czułam przyśpieszone bicie mojego serca i powoli stąpałam dalej na górę.

Coś mnie tknęło, żeby najpierw sprawdzić pokój, z uchylonymi drzwiami. Weszłam do środka i z przerażeniem podbiegłam do zwiniętej w kulkę dziewczyny, która leżała w samej bieliźnie i podkoszulce na jakimś dużym materacu.

- Boże, Anne... – zakryłam dłonią usta z przerażeniem patrząc się na przyjaciółkę. Zayn szybko do nas podszedł i pomógł mi posadzić całą posiniaczoną dziewczynę, która ledwo kontaktowała.

- Proszę, pomóż mi – z jej ust wydostało się ciche błaganie. Na jej twarzy poza siniakami widać było czarne strużki pod oczami, po rozmazanym przez łzy makijażu. Przytuliłam dziewczynę do siebie i starałam się ją utrzymać w jednej pozycji, bo ledwo sama dawała radę siedzieć.

- Ciii...Jestem przy Tobie... już wszystko dobrze... – uspokajałam dziewczynę lekko kołysząc jej ciałem. Zayn w tym czasie zdążył pobiec do samochodu po koc, bo dziewczyna była cała wymarznięta a na zewnątrz do tego było strasznie zimno. Chłopak podał mi go i po rozłożeniu, okryłam nim całą dygoczącą z zimna przyjaciółkę. Staraliśmy się podnieść ją do pionu i poprowadzić, ale ledwo mogła się poruszać ze zmęczenia i prawdopodobnie bólu. Zayn wziął ją na ręce i tak zaprowadziliśmy ją do samochodu.

*

Chodziłam nerwowym krokiem po szpitalnym korytarzu i czekałam na lekarkę, która przyjdzie z jakimiś informacjami. Powiadomiłam rodziców Anne, którzy obiecali, że jak najszybciej przyjadą. Zayn siedział na jednym z plastikowych krzeseł, stojących pod ścianą i z troską mi się przyglądał.

- Kotku, chodź tu. To chodzenie w kółko nic Ci nie da i niczego nie przyśpieszy – powiedział czule, patrząc ze zmartwieniem. Podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach. Objęłam jego szyję i wtuliłam się w jego ciało.

- Nienawidzę bezczynności... – jęknęłam zrezygnowana – Ile można robić cholerne badania!

- Spokojnie, na pewno zaraz się czegoś dowiemy – Zayn odpowiedział spokojnym głosem i zaczął rytmicznie głaskać moje plecy. Po chwili zjawili się rodzice Anne i przejęci zaczęli wypytywać co z ich córką i dziękować, że ją znaleźliśmy. Jak sami powiedzieli, Anne pojechała wczoraj do Harrego i myśleli, że ciągle jest u niego. „Żeby się nie zdziwili...”

Po jakiejś pół godzinie, bezczynnego siedzenia, zobaczyliśmy jak z sali wychodzi młoda lekarka. Od razu wszyscy wstaliśmy i podeszliśmy do niej.

- Dzień dobry. Państwo z rodziny? – spytała profesjonalnym głosem.

- Tak, jesteśmy rodzicami – odezwała się mama dziewczyny i popatrzyła kątem oka na męża – Co się stało z Anne?

- Państwa córka trafiła do nas cała przemarznięta, posiniaczona i osłabiona. Po wynikach krwi dowiedzieliśmy się, że została przez kogoś odurzona silnymi środkami. Po śladach na ciele, stwierdziliśmy, że była ona zgwałcona... – po tych słowach zachłysnęłam się powietrzem i czułam, jak moje dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści. Starałam się słuchać co lekarka ma jeszcze do powiedzenia – Siedzi u niej teraz psycholog i z nią rozmawia, więc prosiłabym, żeby państwo na razie tam nie wchodzili. Jak wyjdzie i zezwoli na odwiedziny, to będziecie mogli państwo do niej wejść, ale proszę nie siedzieć tam długo, bo Anne jest naprawdę w ciężkim stanie i powinna wypoczywać – kobieta skończyła i odeszła.

Rodzice Anne poszli jeszcze załatwić papierkowe sprawy. Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach. Zayn przysiadł się obok mnie i przypatrywał mi się ze współczuciem.

- To wszystko moja wina... to przeze mnie – jęknęłam i poczułam jak do moich oczu napływają łzy.

- Skarbie, nawet tak nie mów! To nie jest Twoja wina... nie mogłaś przepowiedzieć przyszłości i nie wiedziałaś, że ten cały Harry jest w stanie się posunąć do takich czynów – chłopak kucnął przy mnie i zmusił mnie, żebym na niego spojrzała – Nie obwiniaj się o to – starł kciukiem łzy z moich policzków.

Podniosłam powoli na niego głowę i spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki. Oparłam się o ścianę i odchyliłam głowę do tyłu, przymykając oczy. Poczułam jak robi mi się powoli niedobrze. Lekkie zawroty głowy, zaczęły konsekwentnie przybierać na sile.

- Ja... ja przepraszam... muszę iść do toalety – powiedziałam szybko i zasłaniając usta ręką, gwałtownie wstałam i skierowałam się do damskiej toalety. Szarpnęłam za klamkę, ale było zajęte. Zapukałam do środka i z przerażeniem czułam jak słaniam się na nogach i zamazuje mi się wzrok. Tyle pamiętam...



Od Autorki: Dobra... szczerze, to jest to kolejny rozdział, który mi się nie podoba... Gdyby nie to, że na niego czekacie, to pewnie bym go nie dodała i pisała od początku, ale stwierdziłam, że tego nie zrobię, bo dopóki bym napisała taki, który byłby dla mnie względnie dobry, to chyba dawno święta by minęły... Wielkanocne...
Dziękuję Wam bardzo mocno za wszystkie miłe słowa :) Bardzo się cieszę, że niektórym podoba się moje opowiadanie i że nawet potraficie przymknąć oko na to, jakie głupie ono jest ;p 
nieważne... jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że pomimo, że ten znów mi nie wyszedł, to jakoś to przeżyjecie... (ja chyba muszę...)
Całuję Xx. <3


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Kocham <3 NEXT!!!xx

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3