czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 20

Obudziłam się leżąc w szpitalnym łóżku z cholernie bolącą głową. Lekarka, która wcześniej zajmowała się Anne, teraz stała obok mojego łóżka i podpinała mi kroplówkę z glukozą. Zayn siedział na krześle obok mojego łóżka zmartwiony i czekał na jakieś wyjaśnienia.

- Widzę, że już się pani obudziła, pani Veronico – lekarka przyjaźnie się uśmiechnęła – To dobrze. Proszę mi powiedzieć, kiedy ostatnio pani coś jadła?

- Umm... wczoraj popołudniu? Jakoś tak... – powiedziałam jeszcze trochę słabym głosem. – Czemu tak bardzo boli mnie głowa? – spytałam masując pulsujące skronie.

- Gdy straciła pani przytomność, uderzyła się pani głową o posadzkę. Zaraz cos z tym zrobimy – wzięła do rąk kartę i zaczęła na niej coś zapisywać. – A co do reszty, to nie wolno pani tak lekceważyć pani stanu. Powinna pani spożywać regularne, pełnowartościowe posiłki.

Popatrzyłam się kątem oka na Zayna, który ze zmarszczonymi brwiami i niezrozumiałym wyrazem twarzy patrzył się na lekarkę – Jakim stanem? – spytał wywołując w mojej klatce atak palpitacji serca.

- Ciąży oczywiście. Nie wolno zachowywać się tak bezmyślnie w stosunku do prawidłowego prowadzenia się, będąc w stanie pani narzeczonej – lekarka się uśmiechnęła przyjaźnie i odwieszając kartę na barierkę w nogach łóżka, wyszła z pomieszczenia. Miałam ochotę w tym momencie po prostu udusić ją gołymi rękami. Popatrzyłam niepewnym wzrokiem na Zayna, ale jego twarz nie pokazywała nic poza złością. Zaciśnięta szczęka, przymknięte oczy i przyśpieszony oddech. „Cholera...”

- Czy to prawda? – spytał chłodnym głosem, nawet na mnie nie patrząc. Wpatrywał się w jeden punkt przed sobą, jakby mnie w tym pomieszczeniu nie było. – Pytałem czy to prawda! – warknął nagle, powodując, że podskoczyłam z przestraszenia na łóżku. Moje oczy zaszły łzami i niepewnie kiwnęłam głową. Na ten ułamek sekundy spojrzał na mnie, a potem wyszedł z sali głośno trzaskając drzwiami. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i rozpłakałam jak dziecko.

*

Wyszedłem z sali zatrzaskując za sobą drzwi. Miałem wyjść ze szpitala, ale skierowałem się najpierw do łazienki. Oparłem się o kafelki, zjechałem po nich i ukryłem twarz w dłoniach.
„Czemu mi nie powiedziała?” nie mogła usprawiedliwić się tym, że była w niewiedzy, bo ona doskonale wiedziała o tym, że jest w ciąży... To co mówiła do niej lekarka wcale jej nie zdziwiło. Miałem ochotę wyżyć się na czymś. Wstałem i moja pięść wylądowała na ścianie. Jej się nic nie stało, a ja poczułem promieniujący ból w dłoni.

Z moich ust wyrwała się wiązanka przekleństw. „Nie powiedziała Ci...” w mojej głowie rozległo się echo. Tylko czemu? Czemu mi do jasnej cholery nie powiedziała?!

Postanowiłem wyjść ze szpitala. Muszę ochłonąć. Pozbierać myśli, zanim zrobię coś głupiego. Poszedłem długim korytarzem przed siebie. Mój wzrok przykuła jedna osoba. Wysoki chłopak z kasztanowymi włosami.

- Zayn? – zatrzymał się w pół kroku, bacznie mi przyglądając – Nie powinieneś być teraz z Veronicą?

- Nie twój zasrany interes – warknąłem i już miałem iść, ale jeszcze na chwilę się zatrzymałem. – Ty o wszystkim wiedziałeś... ona Tobie powiedziała... – syknąłem pod nosem kręcąc z niedowierzaniem głową.

- To o to Ci chodzi? Powiedziała Ci o ciąży? – na jego twarzy malowało się zaskoczenie, a ja tylko prychnąłem pod nosem i ruszyłem w kierunku wyjścia „Wiedział...”  - Zaraz stój - chłopak podbiegł do mnie i złapał mnie za ramie, zatrzymując. – Tak, wiedziałem. Veronica mi o wszystkim powiedziała... ale zrozum. Ona się bała...

- Czego miała się bać? – prychnąłem pod nosem. Przecież gdyby mi powiedziała, to może nawet nie byłoby tak źle... byłbym zaskoczony, ale w końcu bym się ucieszył... Ona nosi moje dziecko.

- Właśnie tego – chłopak powiedział pewnym głosem i wskazał na mnie.

- Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi i z zaciekawieniem się mu przyglądałem.

- Bała się tego, że jak Ci powie, to ją zostawisz. Co właściwie teraz robisz... – ten chłopak był strasznie pewny siebie, co działało mi na nerwy... ale chyba miał rację. „Niestety...” – Przepuszczasz szansę posiadania prawdziwie kochającej Cię dziewczyny, która nosi Twoje dziecko. Przemyśl to stary i nie bądź głupi – poklepał mnie po plecach i poszedł  z powrotem do szpitala.

Tylko czemu to jest takie trudne?

*

Usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojej sali. Odwróciłam się i zobaczyłam delikatnie uśmiechniętą twarz Louisa. „To nie był szczery uśmiech...”  

- Cześć, mała – przysiadł się na krześle stojącym obok mojego łóżka.

- Hej – szepnęłam starając się nie dać po sobie poznać, co dzieje się wewnątrz mnie.

- Powiem Ci, że nie wyglądasz najlepiej... – westchnął zmartwiony. – Co się dzieje, Ronnie?

- Nic... – spuściłam głowę i popatrzyłam na moje dłonie – Po prostu głowa mnie boli...

- Na pewno? – chłopak uniósł brwi w pytającym geście i popatrzył na mnie. – Jakoś nie kupuję tej historii... Mogę Ci jakoś pomóc? – spytał.

- Jeśli potrafisz sprawić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, że wszystkie moje problemy znikną, to tak. – szepnęłam i poczułam jak łzy znów napływają do moich oczu.

- Ej, mała... proszę Cię, nie płacz – chłopak wstał i mnie przytulił. Położyłam głowę na jego ramieniu i po prostu płakałam. – Wszystko będzie dobrze... jesteś chyba najsilniejszą dziewczyną jaką znam. Choćby nie wiem co się działo, to i tak wiem, że sobie poradzisz. A poza tym, nie jesteś sama – odsunęłam się od niego i zobaczyłam jego piękny uśmiech.

- Dziękuję – wtuliłam się w niego ponownie. – Dziękuję, że jesteś – szepnęłam i wzięłam głęboki wdech, upajając się jego zapachem. Pachniał pięknie... tak Louisowo. Miałam wielkie szczęście, mając takiego przyjaciela.

*

Siedzieliśmy z Louisem i wygłupialiśmy się. Nie wiem, jak ten chłopak to robił, ale przy nim zapomniałam o wszystkich smutkach. „Do czasu...”

- Veronica, to wcale nie jest śmieszne – chłopak zrobił naburmuszoną minę i założył ręce na klatce piersiowej. Nie mogłam powstrzymać kolejnego wybuchu śmiechu, patrząc na jego czerwoną ze złości twarz „Albo z zażenowania...”

- Błagam... opowiadasz mi śmieszne historie ze swojego życia, jak tą z basenem i myślisz, że nie będę się śmiać? – prychnęłam starając się chociaż trochę opanować śmiech – Sorry, Lou, ale nie każdy podczas nauki pływania, nie dość, że wpada do wody przez poślizgnięcie, to jeszcze gubi kąpielówki – skończyłam i znów wybuchłam śmiechem. Boże... to musiało wyglądać komicznie.

- Pomyśl co czułem, przy tych wszystkich dziewczynkach ze szkółki. Do dzisiaj czuję ich wzrok na sobie... ugh... – wzdrygnął się, jakby otrzepując wszystkie wspomnienia.

- Błagam. Ja bym chyba umarła ze śmiechu...

- Jak zaraz nie przestaniesz się śmiać, to faktycznie Ci to grozi – Lou pokiwał głową z niedowierzaniem patrząc na mnie, zwijającą się ze śmiechu na szpitalnym łóżku. – Lepiej przestań, bo zaraz tu wparuje jakaś pielęgniarka i po odgłosach będzie się zastanawiać, czy przypadkiem Cię tu nie zabijam – powiedział rozbawionym głosem.

- W sumie, to tak jakby mnie zabijasz, bo przez Ciebie nie mogę przestać się śmiać – powiedziałam wachlując sobie ręką przed twarzą i starając się równomiernie oddychać.

- Dobrze, że opowiedziałem Ci tylko te historie, bo gdybym opowiedział te lepsze, to chyba faktycznie wynieśliby Cię w czarnym worku, a pielęgniarka by mnie podała do sądu, za spowodowanie śmierci pacjentki...

- Są lepsze? Musisz mi je kiedyś opowiedzieć! – wyszczerzyłam się do niego.

- Tak... koniecznie – prychnął po czym się zaśmiał. – Ty nie powinnaś przypadkiem odpoczywać?

- Nawet nie wiesz jak teraz odpoczywam od wszystkich problemów... – westchnęłam. – A tak w ogóle, to co się tak przejmujesz moim odpoczynkiem. Przecież nie jestem zmęczona...

- Ty może nie, ale Twój dzidziuś może tak? A poza tym, jestem w końcu Twoim narzeczonym, muszę o Ciebie dbać! – mrugnął oczkiem.

- Och, mój ukochany narzeczony! Co ja bym bez Ciebie zrobiła? – spytałam teatralnym głosem łapiąc się za pierś – A tak na serio, to nie jestem zmęczona i wcale nie chce mi się spać... Tego, czego najbardziej pragnę, to wrócić do domu i wiedzieć, że z Anne jest wszystko w porządku – uśmiechnęłam się smutno na myśl o sytuacji przyjaciółki.

- Jak chcesz, to mogę się tam przejść i czegoś dowiedzieć – Lou uśmiechnął się przyjaźnie.

- Jejku... nie wiem, jak Ci dziękować...

- Nie ma za co... jeszcze nic nie zrobiłem – chłopak wystawił mi język – Uwaga, uwaga... pojedynczy oddział zwiadowczy, Tomlinson, rusza do akcji – chłopak zaczął się skradać do drzwi jak prawdziwy szpieg z udawaną spluwą zrobioną z palców i wyszedł z pomieszczenia, znów mnie rozbawiając. „I jak tu nie uwielbiać, tego głupka?” pokiwałam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się pod nosem. „Niby taki dorosły, a taki dzieciuch...”

Położyłam się wygodnie na łóżku i czekałam na Louisa. Drzwi się otwarły, ale nie stał w nich brunet, tylko Zayn.

Zayn z wielkim bukietem czerwonych róż.

„Cholera!”

- Hej Ronnie. Możemy porozmawiać? – spytał niepewnie, zamykając za sobą drzwi.

- Tak – szepnęłam trochę zmieszana. Nie spodziewałam się go tutaj... Podszedł do mojego łóżka i wręczył mi piękne kwiaty.

- To dla Ciebie. Chciałem... chciałem Cię przeprosić, skarbie... – szepnął. – Byłem wkurzony i nie rozumiałem, czemu mi o tym nie powiedziałaś... Wiem, że się bałaś, ale chciałbym... chciałbym, żebyśmy zawsze byli ze sobą szczerzy. Bez względu, czego to będzie dotyczyło – popatrzył na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami, które zawsze sprawiały, że wpatrywałam się w nie bez pamięci.

- To ja przepraszam. Powinnam była Ci powiedzieć – obróciłam wzrok wpatrując się w swoje palce – Ale zrozum... ja nadal nie potrafię do końca ogarnąć tej sytuacji. Jakoś nie dociera do mnie to, że noszę w sobie dziecko... nasze dziecko. – chłopak chwycił mój podbródek, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała.

- Hej... popatrz na mnie – delikatnie się uśmiechnął – Tak jak sama powiedziałaś, to jest nasze dziecko, więc nawet nie myśl o tym, że was zostawię. Teraz to się ode mnie nie odpędzicie – mrugnął do mnie. – Jesteście najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mnie spotkała w życiu. – nachylił się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek, który momentalnie obudził w moim żołądku stado motyli. „Jak on to robi?!”

Drzwi się otworzyły i stanął w nich zmieszany Louis. Podrapał się po głowie i na jego policzkach wykwitł rumieniec – Yyyy... Ja... ja nie chciałem przeszkadzać... umm to może ja już pójdę... – już chciał wyjść, ale go zatrzymałam.

- Lou, poczekaj – chłopak odwrócił się napięcie i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. – Dziękuję – szepnęłam do niego, uśmiechając się szczerze.

- Nie ma za co, mała – puścił do mnie oczko i wyszedł na korytarz, zostawiając nas samych.

_______
Sorry, ale dla mnie to jest mega denne. Przepraszam.
(+ to chyba najkrótszy jak dotąd rozdział na tym blogu...)


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Naprawdę super jest ten rozdział :) Nie mogę się doczekać następnego i oczywiście cieszę się, że wreszcie Zayn dowiedział się o dzidziusiu ^^ Pozdrawiam i całuję.xxx @PauuuLka

Anonimowy pisze...

Nawet tak nie myśl jest wspaniały! Czekam na kolejny;)xx

nat.ik pisze...

Jeszcze raz napiszesz, że coś jest słabe czy denne, to się pogniewamy -.-
Cieszę się, że pielęgniarka się wygadała i Zayn się o wszystkim dowiedział :) I chociaż oczekiwałam, że się wkurzy, dobrze, że poszedł po rozum do głowy i szybko wrócił :) Teraz pozostaje już tylko powiedzieć mamie i 'ojczulkowi'... to może być ciekawe...
I w sumie fajnie by było mieć takiego przyjaciela jak Louis...
Z niecierpliwością czekam na kontynuację :)
Pozdrawiam i życzę weny <3
Xx.

Anonimowy pisze...

Nie pisz "Cię" itd. z dużych liter w rozdziale!!!! :P Tak się robi tylko w listach, pisanych rozmowach. Nie w "prozie". :P

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3