Zauważyłam jak czarnowłosa dziewczyna ucieka. Zayn, który
stał przede mną wyciągnął zza spodni swojego Colta i zaczął mierzyć w mężczyzn
celujących w nas.
- Uciekaj na górę – krzyknął po czym widząc moje zdezorientowanie, dodał – No już!
Bez ociągania skierowałam się na górę i zamknęłam w ‘naszym’
pokoju, w którym zostało jeszcze kilka niespakowanych rzeczy. Schowałam się za łóżkiem i
siedziałam na nim skulona, nasłuchując czegokolwiek dobrego poza świstem
pocisków, hukiem trupów spadających na podłogę i trzaskiem rozwalanych rzeczy.
Trzęsłam się jak osika na wietrze i nie mogłam powstrzymać
cichego szlochu. To co się działo tam na dole, zdecydowanie nie było na moje
nerwy i przede wszystkim martwiłam się o jedynego człowieka, który tak na
prawdę starał się mi pomóc.
Jego słowa, kiedy Carmen powiedziała, żeby zrezygnował,
zabił mnie, lub oddał im, zdecydowanie
podniosły mnie na duchu. Miałam pewność, że Zayn dołoży wszelkich starań, żeby
nie stała mi się żadna krzywda.
Bałam się o niego.
To było na prawdę dziwne... na co dzień się nienawidzimy, a
w obliczu śmierci jesteśmy w stanie zrobić wszystko i się o siebie boimy.
Proszę, jak taka sytuacja potrafi diametralnie zmienić człowieka...
To, jak bałam się w tym momencie, przezwyciężało chyba na
prawdę wszystko. I po raz pierwszy w życiu, nie bałam się tylko i wyłącznie o
siebie, ale o drugą osobę.
Nasłuchiwałam odgłosów. Strzał. Rozbite szkło. Przewrócony
stolik. Strzał. Huk, spowodowany spadającym na ziemie ciałem. Kolejne rozbite
szkło. Chwila ciszy.... była ona zdecydowanie niepokojąca. kolejny huk,
spadającego przedmiotu na ziemię. Strzał. Jęk Zayna.
O Boże...
Serce zamarło mi w klatce piersiowej. Byłam tak wystraszona,
że w ogóle przestałam oddychać. Dookoła była jedynie przerażająca cisza,
pomijając ciche wchodzenie po schodach. Te prawie niesłyszalne zgrzyty desek,
pozwalały mi zorientować się, co się dzieje.
Podniosłam się i zaczęłam w panice poszukiwać czegokolwiek,
co mogłoby mi się przydać. Cokolwiek, byleby się tylko obronić przed
napastnikiem.
Wszedł. ON. Wysoki brunet, tym razem bez papierosa w ustach.
Po moim kręgosłupie przebiegły znów te złowieszcze, zimne jak lód ciarki.
Ogarnęło mnie prawdziwe przerażenie.
- I znów się spotykamy – zaśmiał się gardłowo, a mnie na
dźwięk jego barytonu aż wzdrygnęło – Szkoda, że tym razem nie ma Cię kto
uratować i twój ukochany leży konający w salonie, jeżeli jeszcze nie umarł.
Na myśl o nieżywym chłopaku wnętrzności podeszły mi do
gardła. Tak się bałam... ogarnął mnie tak przerażający strach, że gdyby ktoś mi
zaproponował odpędzenie go, zrobiłabym wszystko. Dosłownie wszystko. On nie mógł nie żyć. Nie mógł zostawić mnie z tym wszystkim
samej..
To nie mogła być prawda!
Cofnęłam się do stolika nocnego, mając jakąś znikłą
nadzieję, że znajdę cokolwiek, co pomoże mi się obronić. Lampkę, kawałek
drewna, cokolwiek. Otwarłam cicho i powoli szufladkę i ciągle odwrócona w
stronę wysokiego mężczyzny, udając, że słucham co do mnie mówi zaczęłam ręką
przeszukiwać szuflady.
- Wiesz co jest najgorsze... że nie mogę Cię zabić – ciągnął
swój monolog – znaczy, mogę... ale nie powinienem. Za to mam taką na to ochotę,
że nie wiem czy się powstrzymam... – westchnął przyglądając się swojemu
pistoletowi. Ogarnęła mnie panika i wszystkie mięśnie zesztywniały, nie pomagając mi w niczym. Przeszukiwałam dalej reką szufladę za sobą.
W szufladzie znalazłam coś zimnego, metalowego i ciężkiego.
Chwyciłam to do ręki i prawie upuściłam, kiedy zorientowałam się, co to jest.
Broń służbowa Zayna.
Nieprzyjemny dreszcz nie odstępował mnie na krok. Ciężar
broni w ręce niesamowicie ciążył, ale był taki moment, taki ułamek sekundy, że
dodał odwagi.
„Ronnie... Zayn już nie przyjdzie. Jesteś zdana tylko na
siebie” odezwał się głos w mojej głowie, ale nie miałam na tyle odwagi,
żeby wyciągnąć ten pistolet i strzelić. Przecież nie mogę zabić człowieka!
Jednak gdy mężczyzna zaczął powoli zbliżać się w moim
kierunku i celować we mnie czarnym pistoletem, nieznany przypływ adrenaliny i
odwagi zawitał i dopóki nie nakierował mojej ręki z pistoletem na mężczyznę i
nie pociągnął do naciśnięcia spustu, nie opuścił mnie.
Nie wiem jak to się stało... odgłos wystrzału i jeden wielki
huk, kiedy ciało bezwładnie spadało na ziemię, a jego oczy patrzyły w daleką
nicość.
Zaszokowana tym, co się właśnie stało stałam i wpatrywałam
się w trupa. W człowieka, którego JA zabiłam... Resztki zdrowego rozsądku i
adrenalina, pozwoliły mi się w końcu ruszyć i przypomniały o pobiegnięciu na
dół.
Bałam się co tam zobaczę. Cholernie się bałam, lecz mały
promyczek nadziei, że może jeszcze nie jest za późno, płonął w mnie niczym
pochodnia oświetlająca drogę. Najbardziej bałam się tego, że zgaśnie tak
szybko, jak się we mnie pojawiła.
Wzięłam głęboki oddech i zeszłam na dół, rozglądając się po
pomieszczeniu. Zakryłam usta dłonią, kiedy zauważyłam kilka trupów leżących na
podłodze. Patrzyłam na ich twarze, mając w sobie jeszcze ten mały promyczek
nadziei, który kazał mi w tym momencie przetrwać to wszystko.
- Ronnie – usłyszałam cichy, tak dobrze mi znany głos. Na
samym początku pomyślałam, że to musiał być wytwór mojej zmęczonej wszystkim
wyobraźni, lecz gdy usłyszałam go ponownie, odwróciłam się szybko i zauważyłam
Zayna, siedzącego przy kominku, w małej kałuży krwi.
- Boże, Zayn! Jesteś ranny! – podbiegłam do niego i
zauważyłam, że trzyma się nadal za krwawiący bok. Z moich oczu mimowolnie
zaczęły skapywać małe, słone kropelki – Tak się bałam, że nie żyjesz... Błagam...
nie zostawiaj mnie samej – wpatrywałam się w jego obolałą twarz i zupełnie nie
wiedziałam co robić.
- Veronica, posłuchaj mnie teraz uważnie – wziął moją twarz
w dłonie i wpatrywał się głęboko w moje oczy. Otarł moje łzy z policzków. Mówił
powoli i wyraźnie, żebym wszystko zrozumiała – Kula drasnęła mnie w bok, ale
tam została. Jest pod skórą. Musisz mi pomóc – powiedział na co pokiwałam
momentalnie głową, a chłopak kontynuował – Nie możemy jechać do szpitala, bo
nas złapią. Każdy z nas, ma specjalną apteczkę w domu i Carmen też na pewno
miała. Musisz ją znaleźć. Jest duża i czerwona – poinstruował mnie a ja
momentalnie wstałam i pobiegłam do łazienki znajdującej się na parterze domu.
Zaczęłam przetrząsać wszystkie szafki w poszukiwaniu
apteczki. Znalazłam! Tak jak mówił chłopak, nie trudno było jej nie zauważyć,
bo była większa, od normalnej apteczki pierwszej pomocy i była czerwona.
Chwyciłam ją i wróciłam czym prędzej do chłopaka.
- Wyciągnij z niej zapakowaną strzykawkę z płynem w środku i
pomóż mi zdjęć koszulkę.
Poszukałam w torbie strzykawki i znalazłam. Na próżniowo i
sterylnie zapakowanej folii widniał napis „Morfina”. Podałam ją chłopakowi i
pomogłam mu ostrożnie zdjąć koszulkę. Skrzywił się nieco, jak musiał się
poruszyć, ale w końcu udało nam się i jego granatowa koszulka leżała na ziemi.
Chłopak wyciągnął strzykawkę i wbił sobie igłę w mięsień, niedaleko jego rany.
- Ronnie, musisz mi pomóc, sam sobie nie dam rady. Idź teraz
do łazienki i dokładnie umyj ręce, potem włóż te rękawiczki, które są w małej
kieszonce torby. Będziesz musiała mi wyjąć tą kulę, bo nie widzę tak dokładnie
rany i sam sobie nie dam rady – powiedział spokojnym głosem, a ja patrzyłam na
niego jak nienormalna. Że niby ja mam przeprowadzić na nim taką małą operację, tu
w salonie, bez najmniejszej wiedzy na ten temat? Jego od tej utraty krwi chyba
na prawdę posrało! – Veronica, nie mamy innego wyjścia. Będę Ci mówił co masz
robić, tylko proszę Cię, pospiesz się – powiedział widząc, że jestem tak
zszokowana, że nawet nie drgnęłam.
Poszłam do łazienki i wyszorowałam dokładnie ręce. Pomimo
tego, że wszyscy już nie żyli, i nikt nie mógł nam już zagrozić nadal się
bałam. Trzęsłam się jak galareta i bałam się tego, że coś pójdzie nie tak. „Boże...
jak on tego nie przeżyje...?” Oparłam się o umywalkę i popatrzyłam w
lustro. Przede mną nie stała już ta pewna siebie, zawsze dostająca to czego
chce dziewczyna, tylko blada, wystraszona brunetka, z krótkimi włosami i
grzywką.
Ochlapałam swoją twarz lodowatą wodą, żeby trochę się obudzić.
Nadal nie dochodziło do mnie to, co się dzieje. To było jak jeden wielki sen... A raczej koszmar.
Wróciłam do salonu i usiadłam przy czarnowłosym. Założyłam
gumowe rękawiczki, tak jak mi kazał i czekałam na jego dalsze instrukcje.
- Zaświeć to światło – wskazał na włącznik światła powyżej i
zrobiłam od razu co kazał, słuchając dalszych tłumaczeń – Musisz wziąć to te
bardzo cienko zakończone szczypce i wyciągnąć pocisk – mówił nadal spokojnym
głosem, a ja nie wiedziałam jak on może być taki spokojny w takich okolicznościach?
Ja mam ochotę zacząć wrzeszczeć, płakać, rozwalić coś w złości, a nie być
spokojnym i jak spokojny człowiek wyciągać mu cholerny pocisk z brzucha!
Poszperałam w apteczce, jeśli nie nazwać jej po prostu
torbą, i wyciągnęłam z niej szczypce. Pokazałam chłopakowi i gdy ten skinął
głową, odkaziłam je i zaczęłam powoli zbliżać do jego rany w brzuchu, wcześniej
przemywając ją z krwi. Z czasem gdy byłam coraz bliżej, ręka zaczęła mi się
trząść niemiłosiernie. Oderwałam ją i wróciłam do swojej wcześniejszej pozycji.
- Zayn, ja nie mogę... nie potrafię – powiedziałam a łzy
zaczęły powoli skapywać z moich oczu. Bałam się, że coś schrzanię i przeze mnie
będzie źle, jeżeli nie najgorzej.
- Veronica, dasz radę. Nic się złego nie stanie, a ja prawię
nic nie czuje. Znieczuliłem sobie to miejsce i teraz twoja kolej... sam sobie
nie dam rady tego wyciągnąć. Wierzę w Ciebie! – powiedział patrząc mi w oczy i
lekko się uśmiechając. Może i dodał mi tym trochę odwagi, ale nadal nie
wiedziałam, czy mam jej na tyle, że uda mi się to zrobić.
Otarłam rękawami łzy i spróbowałam jeszcze raz. Ręka mi się
nadal trzęsła, ale całą moją siłą woli, starałam się ją przytrzymać w miejscu,
żeby przy tym nie wyrządzić dodatkowej krzywdy Zaynowi. Po kilku minutach
zmagań udało się. Wyciągnęłam pocisk.
- Świetnie Ci poszło. Teraz musisz to zaszyć – powiedział –
Wyobraź sobie, że moja skóra to materiał. Dokładnie tak samo musisz to zszyć –
poinstruował mnie a ja myślałam, że zaraz umrę na miejscu. „Łatwo mu mówić,
że mam sobie wyobrazić, ze to materiał... to wcale nie jest kurwa proste!”...
*
Ostatecznie udało mi się nawet zaszyć ranę. „Nigdy
więcej...” Gdy w końcu wiedziałam, że skończyłam, a adrenalina opadła
wszystkie kłębiące się we mnie emocje dzisiejszych zdarzeń spadły na mnie nieoczekiwanie.
Wstałam i wyrzucając zakrwawione rękawiczki pobiegłam na górę, żeby zmyć krew z
rąk i całej siebie. „A może poczucie winy?”
Będąc w łazience po prostu rozpłakałam się jak małe dziecko.
Zabiłam człowieka i naraziłam kogoś ważnego dla mnie na śmierć... Jak ja w
ogóle mogłam pociągnąć za spust... Jak mogłam zabić człowieka?
Wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju a ja cała zapłakana
weszłam w ubraniu pod prysznic i puszczając zimną wodę z góry, zjechałam po
ścianie i usiadłam na kafelkach.
Lodowata woda leciała na moje ubrania, które po chwili tak
zmokły, że były nieprzyjemne i ciążyły mi na ciele. Desperacko próbowałam
zmazać z mojego ciała każdą krople krwi, każdy ślad, ale one jak te wyrzuty
sumienia nie chciały mnie opuścić.
Czułam się taka słaba psychicznie... jakby ta moja dawna
siła i niezależność zupełnie mnie opuściły. Jakbym była nikim. Podciągnęłam
kolana pod brodę i siedziałam tak płacząc i trzęsąc się z zimna. Mogłam
zakręcić wodę, ale nie chciałam. Dawała mi gwarancję, że nadal tu jestem, że
czuję i że żyję. Nadal nie mogłam pojąć do końca tego co się stało a ten chłód
rozchodzący się po moim ciele, pozwalał mi odwrócić jakoś uwagę od dręczących
wspomnień trupów, krwi i tego wszystkiego.
Usłyszałam jak drzwi od łazienki się powoli otwierają, ale
było mi wszystko jedno. Miałam już gdzieś, kto to jest, co się stanie i jak
będzie... jak na razie nie mogłam znieść dręczących mnie myśli i było mi po
prostu wszystko jedno.
Poczułam jak ktoś siada obok mnie ostrożnie i popatrzyłam w
bok. To był Zayn. Czarnowłosy usiadł i popatrzył na mnie pytająco.
- Ta krew... to wszystko co się dziś stało... – nie zdążyłam
dokończyć, bo znów się rozpłakałam na nowo. Chłopak chwycił moje dłonie i je
ucałował, po czym czując, jakie moje ciało jest zamarznięte i jak trzęsę się z
zimna, zmienił lejącą się wodę na ciepłą. Nie przejmując się zupełnie tym, że
ja jestem mokra,i że on będzie mokry, objął mnie ramieniem i pozwolił mi się
wypłakać. Położyłam głowę na jego ramieniu. Czułam ciepło bijące od jego osoby i wsparcie. Pomimo, że nic nie powiedział,
ja i tak wiedziałam, że on rozumie. Miałam jego wsparcie i pomoc.
Najważniejsze było to, że on był tu przy mnie, a ja nie
byłam sama.
7 komentarzy:
Tak, wiem... ten rozdział jest jednym z tych głupszych xDD Sorry, ale chirurgiem nie jestem (co nie zmienia faktu, że naoglądałam się filmów typu dr. House, ER, Chirurdzy, Lekarze itp. hahahahahaha) :D
Kolejny powinien pojawić się najwcześniej w piątek, a najpoźniej niedzielę... jeszcze nie wiem.
Chciałam też podziękować za wszystkie komentarze, niestety nie wiem co schrzaniłam, ale nie mogę znaleźć przycisku: "odpowiedz" i nie mogę odpowiedzieć wam każdemu na komentarz. Więc jeszcze raz dizekuję bardzo za wyświetlenia, za czytanie i komentowanie i do 'usłyszenia' <3
Całusy! Xx.
hej ! :) < witam sie z tb już drugi raz , hah > no wiec jak wiesz... dopiero dzisiaj zaczełam czytać i jestem tak pozytywnie zaskoczona ! mam nadzieje że Zayn i Ronnie (?) bede pooowoooli sie do siebie zbliżać... chociaż juz widać ze ich do siebie ciągnie... ; ) . no wiec co ja tu moge jeszcze napisac ? chyba tylko tyle że już nie moge sie doczekać nastepnego ! o taaaak , czekam z wielka niecierpliwością :)
Pozdriawam . :) xx
Tak się właśnie zastanawiam dlaczego uważasz, że rozdział był z tych głupszych... Może i nie jesteś chirurgiem, ale mój ojciec jest i uwierz mi, że nie wyszło tak źle jak sądzisz :)
A tak oprócz sceny usuwania kuli, rozdział jak zwykle bardzo dobry. Nie wierzę, że Varonica zabiła tego gościa, ale się porobiło :O
Mam nadzieję, że Zayn podniesie ją trochę na duchu ;) A ta fantastyczna scena pod prysznicem to kojarzy mi się z Casino Royale :)
Z niecierpliwością czekam na kontynuację :)
Całusy <3
Xx.
Super <3 czekam nn :)
Super <3 czekam nn :)
Super <3 czekam nn :)
Foch.
Normalnie foch nad fochami.
DLACZEGO MNIE ZNIECHĘCAŁAŚ PRZED CZYTANIEM TEGO OPOWIADANIA?!
Serio, jest zarąbiaszcze. Pomysł super, wykonanie też. Cholera, dziewczyno, nigdy Ci tego nie wybaczę, że od razu nie kazałaś mi tego czytać!
Zayn w roli ochroniarza jest mega gorący. A w tym rozdziale, jak zaczęła się ta cała strzelanina, to chyb osiągnął możliwy szczyt męskości.
Ja się tam dziwię, że Veronica miała jakieś opory przed zabiciem tego tajemniczego bruneta... Raz ją zostawił na prawdopodobną śmierć, teraz znowu chciał ją skrzywdzić, pif paf i po sprawie :P
Bardzo ciekawi mnie, co się będzie kryć za tą całą ucieczką. W sensie dlaczego i po co. I co to za ludzie, którzy chcą się pozbyć Veroniki? Hmmm. Intrygujące... ;)
Jestem pod mega wrażeniem!
Sama bym tego lepiej nie napisała.
Buziaki,
@katie093
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz z osobna! <3